Z czasów dzieciństwa pamiętam przebój – chyba Reny Rolskiej – o złotym pierścionku. Piosenka była ładna, ale dla dowcipnego polskiego ludu chyba zbyt sentymentalna, bo ktoś dorobił wersję żartobliwą i – jak się okazuje dzisiaj – pawie proroczą. Takie to są losy piosenek, których żadną miarą nie powinno się lekceważyć. W tej żartobliwej wersji los złotego pierścionka splatał się z osobą nieznanego wówczas szerszej publiczności tajemniczego „Bronka”. Autor opisywał wydarzenia w sposób następujący: „Złoty pierścionek podpieprzył Bronek z wystawy. Za ten pierścionek posiedzi Bronek do sprawy.”
A przypominam, że był rok 1965 rządził Władek Gomułka, do objęcia stanowiska I Sekretarza szykował się Edek Gierek – więc skąd ten „Bronek”? Nikt wówczas nie wiedział, ale dziś sprawa się wyjaśniła. Oto w roku w pięćdziesiąt lat po tamtym refrenie, odchodzący z pałacu prezydenckiego były prezydent Bronisław Komorowski wyniósł parę sprzętów, które mu się spodobały. Biurko za 8 tysięcy, szafę za 11, niszczarki do dokumentów, wieże „Sony”, mosiężnego orła, zabytkowy fotel, a nawet czajnik.
Wszystko te przedmioty - o wiele cenniejsze od złotego pierścionka – Bronek podpieprzył z zimną krwią zawierając sam z sobą umowę użyczenia.
Prokuratura warszawska nie wie jeszcze jak i kto podpieprzył z pałacu dwa cenne obrazy w tym „Gęsiarkę” Romana Kochanowskiego. Śledczy szukają obrazów, ale jak zwykle w Polsce robią to niemrawo, a już zwłaszcza nie zanosi się na to, żeby Bronek miał „posiedzieć do sprawy” – co przewidywał nieznany autor z 1965 roku. A szkoda, że w tej materii proroctwo się nie sprawdza, chociaż może jeszcze trzeba poczekać.
Jedno mnie zastanawia – bo rozumiem, że ktoś z otoczenia chrabii (korekta nie poprawiać!) Komorowskiego mógł skubnąć cenne obrazy, zabytkową szafę, ba nawet niszczarkę do dokumentów. Ale żeby połasić się na czajnik?
Do tej pory kiedy różni nie lubiący Bronisława K. ludzie opowiadali, że to nie żaden tam hrabia, tylko jakiś bękart po jurnym fornalu – nie chciało mi się wierzyć. Byłem przekonany, że prezydęt to „z tych Komorowskich”, nawet jak sadził ortograficzne byki. No ale jednak ten czajnik nie daje mi spokoju. Prawdziwy hrabia nie tylko nie wyciągnąłby łapy po coś tak nikczemnego, ale jeszcze i jego otoczenie by tego nie zrobiło. Bo w końcu prawdziwy hrabia nie otaczałby się jakimiś szmondakami.
A tu - czajnik. Nie, stanowczo nie pasuje mi to do hrabiego.
Chociaż z drugiej strony jako okoliczność łagodzącą należy wziąć pod uwagę, że Bronisław Komorowski od wielu lat zadaje się bardzo blisko z tą całą Platformą Obywatelską, a wiadomo, że w tym towarzystwie stosunek do własności społecznej jest od początku – powiedzmy sobie szczerze – specyficzny. Toż to, to samo środowisko, które u zarania naszej „transformacji” lansowało (prawie oficjalnie) dewizę, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. I na tej złotej zasadzie opierała się cała transformacja. Wszak sam Januszek Lewandowski dziś doradzający premierowej Kopaczowej, nie rozliczył się do dziś z tego co „sprywatyzował” w okresie kiedy był ministrem u Bieleckiego, nie mówiąc już o przesławnym programie Narodowych Funduszy Inwestycyjnych („Narodowych” – he, he, he!).
Piszę tak pieszczotliwie o unijnym komisarzu, bom go w Nysie gościł w 1990 r. (w okresie mojego naiwnego liberalizmu) jeszcze jako skromnego doktorka ekonomii. Wierzyłem wówczas w głoszone przez „gdańskiego liberała” Lewandowskiego poglądy biorąc je za dobra monetę. Mój Boże, ależ byliśmy naiwni!
A teraz nie dość, że fabryki rozdrapane do cna, że wszystko trzyma się na zadłużaniu przyszłych pokoleń, to okazuje się że już w zasadzie nie ma co ukraść. I po pierwszym milionie, przychodzi czas na jakieś duperele – przycisk do papierów, fotel i ten czajnik!
I tak oto cała „transformacja”, która zaczynała się „prywatyzowania” takich perełek jak „Wedel” kończy się na banalnym czajniku podpieprzonym z prezydenckiego pałacu przez jakiego fornala udającego arystokratę.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie