
Historia zbrodni katyńskiej, której obchodzimy 83 rocznicę, to nie tylko dramat ponad 20 tysięcy ludzi, zamordowanych w bestialski sposób strzałem w tył głowy wiosną 1940 roku, ale również opowieść o tym, co o Katyniu mówiono, pisano, jak o Katyniu milczano i wreszcie - w jaki sposób na jego temat kłamano.
"Ale to świadkowie żywi - więc stronniczy
Zresztą, by ich słuchać - trzeba wejść do zony
Na milczenie tych świadków może pan ich liczyć
Pan powietrza i ziemi i drzew uwięzionych"
Jacek Kaczmarski, Katyń
Słowa i rzeczy
Katyń to historia relacji między rzeczywistością a słowem, faktem a pamięcią. Jeśli w rocznicę tamtych wydarzeń możemy wreszcie mówić, wspominać, dyskutować, to warto pokrótce przypomnieć sobie niektóre momenty odysei jaką musiała ta prawda przejść, by wreszcie dotrzeć na stronice książek, łamy gazet, ekrany kin i telewizorów - do naszej polskiej, zbiorowej świadomości. Ostatnie listy, które dotarły do rodzin pomordowanych pochodzą sprzed połowy marca 1940 roku. Jeńcy zamilkli równocześnie, w niewyjaśnionych jeszcze wtedy okolicznościach. Pierwsze poszukiwanie zlecił generał Władysław Anders, który formując polską armię w ZSRR, odnotował drastyczne braki w kadrze oficerskiej. Wtedy właśnie utworzono pierwszy, do dziś niekompletny, spis zaginionych - prototyp tzw. "listy katyńskiej". Podczas jednej z rozmów Stalin sugerował generałowi Sikorskiemu, że polscy oficerowie uciekli. "Ale dokąd mogli uciec?" - zapytał generał. "No cóż - odpowiedział największy z cyników - zapewne do Mandżurii". Okrutnym paradoksem jest fakt, że do ujawnienia zbrodni katyńskiej w pierwszym okresie po jej dokonaniu w dużym stopniu przyczynili się hitlerowcy. To oni w lutym 1943 rozpoczęli ekshumację zwłok i zaczęli wyświetlać kronikę filmową ukazującą zbiorową mogiłę polskich oficerów, co było elementem akcji propagandowej mającej na celu skompromitowanie sowietów. Przyczynili się też się do powołania międzynarodowej komisji, która przebywała w Katyniu od 28 do 30 kwietnia tego samego roku. Do początków czerwca prowadzono na terenie lasu katyńskiego prace, w wyniku których ekshumowano blisko 4500 ciał. Zebrana wtedy dokumentacja trafiła do krakowskiego zakładu medycyny sądowej, ale pod koniec wojny zaginęła.
"Ale to świadkowie żywi, więc stronniczy"
Prawdy Katynia wypierali się wszyscy: Zygmunt Berling zimą 1944 w obecności swoich żołnierzy, podczas wizyty na grobach katyńskich, zrzucił winę na Niemców. Nie lepiej było na procesie norymberskim, który przeszedł przecież do historii jako symbol sprawiedliwego rozliczenia ze zbrodniami Wielkiej Wojny. I choć nie przystano na wysunięte przez ZSRR oskarżenie hitlerowskich Niemiec, to zdecydowano się na zupełne przemilczenie sprawy Katynia w wyroku procesu.
Przez następnych 50 lat utrzymywało się to status quo, a prawda o Katyniu nie miała szans wypłynąć w wąskiej szczelinie między wschodnim kłamstwem a zachodnim przemilczeniem. W latach pięćdziesiątych miało miejsce kilkanaście procesów, w których skazywano na karę więzienia ludzi w różny sposób poświadczających prawdę mordu katyńskiego. Jeśli sprawa Katynia była poruszana w prasie, to prawie wyłącznie w kontekście rzekomych amerykańskich knowań mających na celu oczernienie ZSRR. Powołując się na rację stanu, po 1957 nie dopuszczano nawet do pojawienia się nazwy "Katyń" w oficjalnych publikacjach.
W narodzie pamięć o tamtych wydarzeniach żyła życiem utajonym w kręgach rodzinnych czy przyjacielskich. Na miarę skromnych możliwości starano się pielęgnować pamięć tragicznie zmarłych oficerów. Na wojskowym cmentarzu powąskowskim w Warszawie oddawano im hołd na symbolicznej mogile zwanej "dolinką katyńską", ale miejsce było stale obserwowane przez niezawodną Służbę Bezpieczeństwa, która po odejściu ludzi niezwłocznie usuwała kwiaty i znicze. Pamięć starała się oczywiście pielęgnować opozycja - Katyń wspominano w ramach kółek samokształceniowych, w publikacjach podziemnych. Być może najbardziej dramatycznym świadectwem pamięci było samobójstwo Walentego Badylaka, który 21 marca 1980 roku dokonał samospalenia na Rynku w Krakowie, aby zaprotestować przeciwko kłamstwom w tej sprawie.
Mianem zbrodni katyńskiej określa się wymordowanie wiosną 1943 roku co najmniej 21 768 obywateli polskich - jeńców wojennych osadzonych w obozach jenieckich w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz cywilów aresztowanych i przetrzymywanych na terenie okupowanym przez Związek Radziecki. Byli to min. oficerowie Wojska Polskiego, oficerowie i podoficerowie Policji Państwowej i Korpusu Ochrony Pogranicza. Mordu dokonało NKWD na mocy decyzji Biura Politycznego WKP(b) z 5 marca 1940. Pochowano ich w zbiorowych mogiłach w Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Tweru, Piatichatkach na przedmieściu Charkowa. W przypadku 7 tys. aresztowanych i zabitych miejsce pochówku jest nieznane. Mord ukrywano, ale już w 1943 roku okryto zbiorowe mogiły w Katyniu, co dało początek określaniu całego ludobójstwa jako "zbrodni katyńskiej".
Dość obrzydliwie wyglądają w tym kontekście wypowiedzi historyków lojalnych wobec ówczesnej władzy. W początku lat osiemdziesiątych prokurator generalny Lucjan Czubiński w instrukcji dla SB napisał: "Casus Katyń (...) stanowi negatywną inicjatywę podejmowaną przez zorganizowane grupy antysocjalistyczne". Pod koniec dekady przyparte do muru władze Polski Ludowej zaczęły zdawać sobie sprawę, że dalsze ukrywanie faktów jest bezsensowne. Wojciech Jaruzelski nakłaniał Gorbaczowa do uchylenia oficjalnej tajemnicy państwowej, ale choć w 1988, czyli po nieomal 50-ciu latach, pozwolono wreszcie rodzinom katyńskim odwiedzić miejsce mordu najbliższych, nadal pracowano intensywnie nad propagandową otoczką. Najbardziej obrzydliwym jej elementem wydaje się próba zrównoważenia zbrodni katyńskiej przez rzekome polskie zbrodnie na jeńcach rosyjskich. Doradca gen. Jaruzelskiego Wiesław Górnicki zasugerował nawet, że wśród pomordowanych w Katyniu "nie wszyscy byli niewinni". Uważano, że można niepostrzeżenie nadać ofiarom znamiona katów, a być może nawet zamienić Katyń w miejsce wspólnej pokuty, choć nie precyzowano, za co strona polska miałaby w tym kontekście pokutować.
Ku wyjaśnieniu
W roku 1987 powstała polsko-radziecka komisja mająca za zadanie wyjaśnienie białych plam wspólnej historii. W kwietniu 1990 Michaił Gorbaczow przekazał Wojciechowi Jaruzelskiemu dokumentację radziecką dotyczącą zbrodni katyńskiej. W oświadczeniu agencji Tass z 13 kwietnia można było nareszcie przeczytać, że winę za zbrodnię katyńską ponosi NKWD ZSRR. Następną partię dokumentów (a w zasadzie ich kopii) Lech Wałęsa otrzymał z polecenia Jelcyna w 1992 roku, a część sowieckich archiwów została otwarta dla polskich historyków.
W kontekście wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r. wypada mieć nadzieję, że w tym wypadku okoliczności zostaną naświetlone możliwie szybko. Mamy niewątpliwie do czynienia z sytuacją wymykającą się łatwym podsumowaniom i pustym uogólnieniom. Przypominają się natomiast enigmatyczne słowa angielskiego poety, T.S. Eliota z poematu Ziemia Jałowa:
"Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień - spod ziemi
Martwej - wyciąga gałęzie bzu, miesza
Wspomnienie z pożądaniem, niepokoi
Wiosennym deszczem zdrętwiałe korzenie."
Katarzyna Kantner,
Nowiny Nyskie, 04.2010r.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie