
Bronisław Urbański jest emerytowanym dyrektorem Zakładu Karnego w Grodkowie i mieszkańcem naszego powiatu - pasjonat lokalnej historii, społecznik i człowiek wielkiego humoru.
Uratowani przez Ukraińców przed Ukraińcami
W Starym Grodkowie zamieszkał w 1975 roku. Przeprowadzka wynikała ze zmiany stanu cywilnego, gdyż żona pana Bronisława pochodzi z tej miejscowości. Do rodzinnej miejscowości nie miał jednak daleko, a w zasadzie po sąsiedzku, bo urodził się w Nowej Wsi Małej. – Moje korzenie rodzinne znajdują się jednak na Wschodzie, w małej wsi koło Żółkwi. Rodzice uciekli stamtąd przed banderowcami. O planowanym nocnym ataku zostali ostrzeżeni przez zaprzyjaźnionych sąsiadów – Ukraińców – opowiada Bronisław Urbański. - Uciekli wieczorem, a rano wieś była doszczętnie spalona a mieszkańcy bestialsko wymordowani. Tam mieszkało ok. 200-300 osób. Nie wszyscy zginęli, bo część uciekła, ale nie miała już do czego wracać. Nigdy tam nie byłem, ale wiem, że w tym miejscu jest tylko pole. W miejscu kaźni ludności polskiej powstał bowiem potem kołchoz - dodaje.
Tymczasowo na zawsze
Rodzice pana Bronisława nie mieli wówczas jeszcze potomstwa. Pojawiło się ono na świecie po przyjeździe na tzw. Ziemie Odzyskane właśnie do wspomnianej Nowej Wsi Małej, gdzie dostali przydział domu i pola, które uprawiali. - Łącznie było nas pięciu braci. Rodzice liczyli, że w końcu urodzi się córka, ale nie wyszło – śmieje się pan Bronisław. - Nasza miejscowość była wsią, jak większość na naszym terenie, utworzoną z mieszkańców pochodzących ze Wschodu, z centrali, z gór. Wymieszkanie powodowało, że było między nimi więcej różnic, a co za tym idzie byli mniej zorganizowani. Przez wiele lat rodzice żyli nadzieją, że wrócą na Wschód. Kiedy byłem dzieckiem, w początkach lat 50 pamiętam, że wieczorami zbierano się po domach sąsiadów i mówiono, że jeszcze trochę, jeszcze chwilę i… nasłuchiwano Radia Wolna Europa. Liczono, że coś się wydarzy w wielkiej polityce i wrócimy na Wschód. Z drugiej strony takie życie „tymczasowe” powodowało, że ludzie wstrzymywali się z remontem domów, żyli tak, żeby przetrwać. Traktowali to jako pobyt tymczasowy, domy i obejścia były bardzo zaniedbane - dodaje.
Dodajmy, że zniszczenia wojenne wsi były ogromne – np. Stary Grodków w 75 procentach. - W latach sześćdziesiątych ludzie przybyli tutaj ze Wschodu przestali mieć już złudzenia – dotarło do nich, że to będzie to miejsce, w którym zostaną na zawsze – dodaje Bronisław Urbański.
Jak jest naprawdę
Dla bohatera reportażu rozpoczęła się droga edukacji - po skończeniu Liceum Ogólnokształcącego w Grodkowie został słuchaczem Państwowej Szkoły Mechanizacji w tym samym mieście. Nie wybrał jej bynajmniej ze względu na to, że upatrywał swoją przyszłość w rolnictwie. Wstępując w jej mury otrzymywało się status słuchacza, a co za tym idzie nie było się powoływanym do zasadniczej służby wojskowej. - W czasie gdy się tak „uczyłem” pojawiło się kilku ludzi spoza Grodkowa. Byli to studenci, którzy zostali relegowani z uczelni w 1968 roku podczas zamieszek. Oni także uciekając przed wojskiem wylądowali w tej pomaturalnej szkole i opowiadali nam jak naprawdę wygląda ta komunistyczna rzeczywistość, bo my mieszkając na wsi i ucząc się w małym miasteczku niewiele wiedzieliśmy jak to wygląda – o tym jak milicja pałowała ludzi na ulicach. Ci ludzie masę czasu spędzali nad książkami opisującymi prawdziwą historię, a nie tę zakłamaną. Wiem, że potem udało im się ukończyć studia i zajmowali wysokie stanowiska – dodaje.
A pracy nie było
Po skończeniu wspomnianej szkoły pan Bronisław odbył roczny staż w zawodzie, ale wojsko zbliżało się do niego coraz większymi krokami, więc znowu postanowił go ominąć. Pod wpływem studentów, o których była mowa zaczął douczać się i zdał na historię w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Dodajmy, że dzisiaj ten kierunek nie cieszy się ogromnym zainteresowaniem młodzieży, ale wówczas na jedno miejsce przypadało czterech kandydatów, a na Uniwersytecie Wrocławskim aż siedmiu. - To były czasy, w których mężczyzna kończąc studia po dwóch tygodniach od ich ukończenia „lądował” na rocznym przeszkoleniu wojskowym. Po tym czasie po odbyciu praktyk poligonowych otrzymywało się stopień podporucznika. Byłem więc magistrem podporucznikiem i… nie miałem pracy. Było to dla mnie ogromnie przygnębiające, gdy chodziłem od szkoły do szkoły i nie było dla mnie miejsca. Tu pracowała pani Władzia, tam pani Jadzia…, co prawda nie skończyły jeszcze studiów, ale – jak mi tłumaczono - dobrze pracują… Byłem we wszystkich szkołach podstawowych i wszystkich średnich w okolicy i wszędzie usłyszałem to samo. Po jednej takiej odmowie spotkałem na ulicy znajomego i pożaliłem mu się, że założyłem rodzinę, mam dzieci, ale nie mam pracy. A on do mnie: „Co się martwisz. Chodź ze mną - będziemy rozładowywać wagony”. Załapałem się na wagony siejąc ogólne zgorszenie, gdyż wtedy osoby z wyższym wykształceniem nie pracowały fizycznie. Po roku w firmie odbywał się przymusowy postój, a mnie straszono utratą uprawnień skoro nie pracuję w zawodzie nauczyciela. Kiedy znowu zacząłem szukać pracy w szkolnictwie jeden z dyrektorów stwierdził: „Młody, zdrowy, to będzie uczyć WF”. Sport nie był mi co prawda obcy, bo grałem w piłkę ręczną w Grodkowie, ale nie miałem wykształcenia kierunkowego. To jednak jeszcze nic. Uczyłem też przedmiotów, których nikt nie chciał uczyć, bo wizytatorzy byli bardzo wymagający.
Skoro jednak jesteśmy przy sporcie, to dodajmy, że pan Bronisław grał w piłkę ręczną od podstawówki. - Stanąłem na bramce w piątej klasie podstawówki. Trener powiedział: „Ty nie umiesz grać, ty będziesz stał na bramce” – dodaje z wrodzonym sobie humorem pan Bronisław. – Kiedy stałem na bramce mając już słuszne lata koledzy żartowali, żeby rzucać piłkę w moją stronę, bo ja już nie widzę, nie słyszę i tylko kieruję się węchem – śmieje się.
„Po 2-3 miesiącach was już nie ma”
Jak wiadomo w życiu wiele zależy od zbiegów okoliczności. – Spotkałem kiedyś kolegę, który pracował w więzieniu. Mówił: „Jestem wychowawcą, fajna praca. Podjedź do kadr do Zakładu Karnego w Nysie, może cię przyjmą” – wspomina. – Kiedy „podjechałem” usłyszałem zdanie: „Panie, wy się do pracy garniecie, a po 2-3 miesiącach was już nie ma, bo wam się przestaje podobać…”.
Panu Bronisławowi jednak się podobało. Mimo że trafił do służby stosunkowo późno, bo jako trzydziestolatek, przeszedł wszystkie szczeble wtajemniczenia zawodowego – aż do dyrektora. - Zostałem zatrudniony w Zakładzie Karnym w Nysie, ale starałem się o przeniesienie do Grodkowa i tak też się stało. Miałem dość swobodną rękę do pracy z więźniami – w dziedzinie sportu, kultury. To nie była ciężka przestępczość – w większości alimenciarze, drobni chuligani. Byli kierowani do Grodkowa na końcówkę kary po wcześniejszym odbyciu większości wyroku w więzieniu w Brzegu i zazwyczaj jeszcze im tę karę warunkowo skracano. Wszyscy więźniowie pracowali na zewnątrz, np. wymieniali tory. Bardzo szanowali zajęcia, które prowadziłem z nimi po godzinach pracy – dodaje.
Stan wojenny? Co to jest?
Przyszedł jednak 1981 rok, 13 grudnia. – Zadzwoniła do moich drzwi sąsiadka z góry, która – w przeciwieństwie do mnie – była wówczas szczęśliwą posiadaczką telefonu: „Panie Bronku, chodź pan, bo dzwonią do pana z kryminału” - powiedziała. A ja w telefonie usłyszałem głos kolegi - żartownisia wołający po rosyjsku: „Towarzyszu, przyjeżdżaj szybko. Wojna!”. A ja zapytałem czy go jeszcze nie popuściło po nocnej balandze, czemu nie daje ludziom spać i rzuciłem słuchawką poszedłszy do siebie. Po chwili znowu jednak przyszła ta sama sąsiadka: „Panie Bronku, znowu dzwonią”. Tym razem głos – już nie po rosyjsku - informował: „Ty, Bronek to nie są jaja. Jaruzelski wymyślił jakiś stan wojenny. Do końca nie wiadomo jeszcze co to jest. W kryminale mamy stan pogotowia. Ściągana jest cała załoga. Przyjeżdżaj, ale rowerem, nie samochodem, bo auto mogą ci zarekwirować”. Tak też zrobiłem.
Kiedy dotarłem na miejsce w zakładzie było już tłoczno. Naczelnik Zakładu Karnego w Brzegu, pod którego podlegaliśmy zaczął nam coś tłumaczyć, chociaż sam niewielkie wiedział. Powiedział, że prawdopodobnie Grodków jest zakwalifikowany jako ośrodek odosobnienia dla internowanych. Nam słowo „internowany” również niewiele mówiło… - wspomina Bronisław Urbański.
Rondo internowanych
Stan niepewności nie zmienił się do dnia Wigilii 1981 roku - wtedy przywieziono do Grodkowa stu internowanych. Pamiętam, że podszedł do mnie młody milicjant i poprosił, żebym go zastąpił, bo w suce jest profesor, u którego on w październiku bronił pracę magisterską i nie mógłby być przy jego wyjściu z tego samochodu. Moment wysiadania był potworny. Wystraszeni ludzie, którzy nie wiedzieli gdzie są, pozarastani, niektórzy w ubraniach roboczych, bo zwinięci z pracy lub nie do końca ubrani, bo zabrani z domów w nocy, połapani na ulicach… Przyjechali tutaj z Wrocławia. Nie wiedzieli, gdzie ich zabierają – bali się, że na… bardzo Daleki Wschód. W drodze zorientowali się, że jadą jednak na południe, co też ich nie uspokoiło, bo mogli ich zawieść do Czechosłowacji. Kiedy wysiadali odetchnęli z ulgą, że są w Polsce. Potem mówili, że gdyby mieli być rozwaleni to też trzeba było zrobić coś z nami – funkcjonariuszami więzienia, a na to chyba władza nie mogła sobie pozwolić.
Bronisław Urbański wspomina, że listy przydziału w celach były już gotowe – 9 metrów kwadratowych na czterech mężczyzn, którzy w tym samym pomieszczeniu jedli, spali, załatwiali potrzeby fizjologiczne na oczach innych. – Codziennie przez cały okres internowania o godz. 12.00 w dzień i o godz. 19.00 śpiewali „Boże coś Polskę” i „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród”. Dochodziło do tego, że ludzie o tych porach podchodzili pod kryminał i śpiewali razem z nimi. Ogromną rolę w tamtym czasie odgrywali księża odwiedzający internowanych. Jeden z nich – o czym wiedzieliśmy – przenosił pocztę. Kiedy funkcjonariusz zadawał mu standardowe pytanie: „Czy ksiądz coś przynosi?”, on odpowiadał: „Synu, ja Boga ze sobą niosę”.
Pan Bronisław wspomina jedno z zaskakujących wydarzeń, które miało związek z przebywaniem w Grodkowie internowanych, a do którego doszło po latach, bo w 2007 roku. - Zadzwonił do mnie były internowany, który 5 lutego 1982 roku wziął – zresztą nie jako jedyny - tutaj ślub. A że mijała dwudziesta piąta rocznica tego wydarzenia chciał urządzić tutaj namiastkę srebrnego wesela. „Przyjechałbym z kilkoma gośćmi, bo chcemy z żoną stanąć w tym samym miejscu. Co pan na to?” – usłyszałem. Byłem wtedy dyrektorem, więc mogłem więcej i zgodziłem się. Przygotowaliśmy dla gości bochen chleba, sól… przywitałem jubilatów. Ale okazało się, że tych „kilku gości” to było 60 osób i wszyscy chcieli wejść do środka, bo wielu z nich także tutaj było internowanych.
Machnąłem ręką na procedury. Dla nich to była wyjątkowa podroż sentymentalna, pokazywali rodzinom cele, w których przebywali – wspomina.
Po wielu latach dzięki zabiegom Bronisława Urbańskiego – i mimo wielu sprzeciwów - rondo obok zakładu karnego w Grodkowie otrzymało nazwę „Ronda Internowanych”. – Zwróciłem się z takim wnioskiem i uzasadnieniem do rady miejskiej, bo czułem, że tak trzeba. Tam bowiem stawali członkowie rodzin internowanych i gestami starali się przekazać jeszcze coś swoim bliskim - dodaje.
Wszędzie Go pełno
Bronisław Urbański przeszedł na emeryturę w 2010 roku, jako dyrektor Zakładu Karnego w Grodkowie. Nie zwolnił jednak tempa. Teraz mógł poświęcić się swojej pasji – historii spisując m.in. dzieje Starego Grodkowa. – Mimo wykształcenia, w życiu nie przeprowadziłem ani jednej lekcji historii, więc w ten sposób spłacam dług, zwłaszcza jeśli chodzi o historię lokalną – stwierdza. Jest też wiceprzewodniczącym Społecznego Stowarzyszenia Przyjaciół Starego Grodkowa im. „Bartka”, współorganizatorem uroczystości patriotycznych organizowanych m.in. na „Polanie Śmierci”, gdzie zamordowano żołnierzy z oddziału Henryka Flamego. Bronisławowi Urbańskiemu bliska jest nie tylko historia jego wsi, ale także współczesność. Jest jednym z najgorliwszych orędowników budowy obwodnicy Starego Grodkowa, o co zabiega od lat i jak zapewnia – nie spocznie.#
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Bedac Dyrektorem Zakladow Karnych musialo sie miec poparcie ze strony rzadowej a wtedy panowal komunizm i byli sekretarze partii..Wszystko lekko nie przychodzilo panie Urbanski.Moi rodzice a konkretnie mama z siostra przyjechala tez z tamtych stron .Zostawili dom,stodole i grunty orne i jakos nie dostali juz domu tylko katem u sasiadow mieszkanie.A za odmowe wstapienia do kolchozu i pracy w nim zyli w biedzie.Dopiero Garbarnia w Brzegu do ktorej ojciec dojezdzal 30 km jakos dala nam szanse na przetrwanie i wojt ,ktory wyprowadzal sie z miejscowosci,w ktorej mieszkali i noca ze wzgledu,ze byl chrzestnym mojego brata polecil zajac domek,w ktorym mieszkal.Przeprowadzic sie na dziko.Nieduzy ,ale swoj.Moze nie taki jaki zostawili na obecnej Ukrainie/widzialam go,bo bylam na tamtych ziemiach osobiscie/.Panie Urbanski teraz w Stowarzeszeniu Bartka.Dobrze.Chwala panu za to,ale gdzie byli mieszkancy Grodkowa,Starego Grodkowa jak strzelano noca,jak padaly strzaly i wybuchy?Milczano.Milczano tyle lat jak z naszymi obywatelami poleglymi w Katyniu,Miednoje,Charkowie itp,itd.Teraz wszyscy powstaja przed odejsciem do Pana.A tam /W Starym Grodkowie/gineli mlodzi Polacy,ktorym komunisci z NKWD nie pozwolili cieszyc sie zyciem,zalozyc rodzine i pracowac dla dobra PRL.Przezyli wojne a zgineli z rak tych,ktorym pieniadze zaslonily oczy i ich sumienie.Takich bylo w tamtym czasie wielu i na ziemiach grodkowskich.Opowiadal mi tato.Moj brat zginal potracony przez samochod smiertelnie.Ponoc tego dokonal pracownik wymiaru prawa,stroz innych i tez milczano i sledztwo umorzono tak jak zrobiono z katastrofa smolenska.Teraz patrioci a gdzie byli dawniej jak tego patriotyzmu i sumienia u rzadzacych w dawnych czasach nie bylo.
Panie Bronku , było i tak - pan witał pałą internowanych, wśród nich profesorów historii (mediawista, prof. Labuda - pamięta Pan ? ). Wybrał Pan wygodne życie ma garnuszku komunistów; miał się dopasować. Kiedyś były kandydat na księdza :( ... . Tacy ludzie jak pan bez kręgosłupa mają na "skromny" sposób niszczyli Polskę. Cóż wygodne życie - tak jak i dzisiaj robią podobni przykśscielni aktywiści. Mam swoje zdanie o kształceniu i wychowaniu w k***idołku akademickim zwanym Wyższą Szkołą Pedagogiczną .... . Jak wiem Pana mistrz to Ni***ja, zwany w poważnych środowiskach akademickich hieną cmentarną (Łyczakowską ?). polak