
Marcin Kruszyński jako dziecko razem z rodzicami był zmuszony do emigracji. Jego ojciec był bowiem aktywnym działaczem "Solidarności" nękanym przez ubecję. W przypadku pana Marcina ta sytuacja jeszcze bardziej spotęgowała patriotyzm i miłość do ojczyzny. Od lat bowiem poszukuje miejsc, w których zamordowano Żołnierzy Wyklętych i artefaktów na terenach, gdzie toczyły się walki w czasie II wojny światowej.
Marcin Kruszyński pochodzi z Kłodoboku, małej wsi w gminie Kamiennik. - Patriotyzm i zamiłowanie do historii zaszczepili we mnie w dużej mierze rodzice, ale chyba przede wszystkim dziadkowie - mówi. - Byli nimi Władysław Bryk, żołnierz Armii Krajowej, członek organizacji "NIE" oraz zrzeszenia Wolność i Niezawisłość i babcia Krystyna Budyńska-Bryk, uhonorowana pośmiertnie tytułem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" za uratowanie w czasie wojny żydowskiej rodziny. Ich opowieści sprawiły, że miałem wypieki na twarzy.
Patriotyzm przekazany w genach
Marcin Kruszyński przywołuje w pamięci historię, której był świadkiem, a nawet bohaterem mając zaledwie osiem lat. - Do Kłodoboku przyjechał wówczas Niemiec, były mieszkaniec naszej wsi, urodzony tam jeszcze przed wojną - opowiada Marcin Kruszyński, który ze względu na holenderski lockdown prawdopodobnie przez kolejne miesiące nie będzie mógł przyjechać do Polski. - Szukał kogoś kto znał język niemiecki, a jedyną taką osobą był mój ojciec. Razem pojechali na cmentarz do Karłowic Wielkich. Po powrocie nasz gość był bardzo przygnębiony. Okazało się, że szukał grobu swojej matki, ale go nie odnalazł. W tym momencie przypomniałem sobie, że razem z dziadkiem byłem świadkiem, kiedy podczas prac remontowych przy murze mężczyźni wykopali zapisane niemieckim gotykiem tablice. Poszliśmy tam razem z naszym gościem i okazało się, że... na tej tablicy widniało nazwisko jego matki. Do dzisiaj pamiętam łzy tego człowieka, który padł przed tą tablicą na kolana. Nie był to jednak koniec tej historii. W nocy - ja mały chłopak - poszedłem z taczkami i zabrałem tę tablicę. Kiedy rano ten Niemiec ją zobaczył znowu nie mógł pohamować łez. Ten człowiek zabrał tablicę ze sobą do Niemiec niczym relikwie - dodaje.
Dziadkowie pana Marcina umarli początkiem lat dwutysięcznych. Przez kilka lat wnuk nie mógł się z nimi spotkać. Wyemigrował bowiem z rodzicami do Holandii w 1986 roku. Ta emigracja była koniecznością, bo ojciec Marcina Kruszyńskiego był jednym z założycieli "Solidarności" na Śląsku, a w związku z tym był prześladowany, odsiedział swoje w więzieniach i obozach dla internowanych. - Po upadku komunizmu ojciec otrzymał z IPN swoje akta, oczywiście te, które przetrwały. Szacujemy, że 80 proc. z nich zostało zniszczonych, ale i tak znalazły się w nich nazwiska oprawców, którzy prześladowali ojca. Przypuszczamy, że ci ludzie nadal są aktywni w polityce, na różnych innych eksponowanych stanowiskach - dodaje.
"Jakiś gość z Holandii" chce do wojska
Marcin Kruszyński przez cały czas emigracji tęsknił za Kłodobokiem, dziadkami, za kolegami. - Po upadku komunizmu, na początku lat dziewięćdziesiątych przyjechaliśmy do Polski. To było niesamowite wzruszenie. Dla mnie to była moja Ojczyzna, którą kochałem, ale jednocześnie kraj będący w ruinie, żyjący w anarchii, gdzie nadal widoczne były ogromne wpływy komunistów. Byłem tak zafascynowany osobą mojego dziadka, że też chciałem zostać zawodowym żołnierzem. Na ochotnika zgłosiłem się do X Brygady Logistycznej w Opolu. Dowództwo przeżyło niezwykły szok, bo "jakiś gość z Holandii" chciał wstąpić do wojska kiedy wszyscy starali się z wojska uciec. To wojsko, do którego trafiłem wówczas nie było jeszcze tym wojskiem, które powinno być i zrezygnowałem ze służby. Z gronem zażartych patriotów - kolegów chcieliśmy wyjechać na misje do Jugosławii, ale kiedy mieliśmy już wyjeżdżać okazało się, że nie ma funduszy. Powiedziałem, że nie mam ochoty nadal "gnić w koszarach". Wróciłem do Holandii - kwituje.
Patriotyzm i zapał jednak nie zgasł. - Cały czas bardzo przeżywałem opowieść dziadka, o zamordowanych przez komunistów żołnierzach, których szczątki pozostają nieodnalezione i do dzisiaj nie można na ich grobach zapalić znicza. Dodatkowym punktem zapalnym do mojej późniejszej działalności było to, że będąc w Holandii miałem szczęście zetknąć się z niewielką garstką wyjątkowych ludzi - polskich weteranów. Raz w miesiącu w małej kapliczce odprawiana była z ich udziałem polska msza św. W tej grupie byli żołnierze generała Sosabowskiego i generała Maczka, więc miałem okazję ich poznać i wysłuchać ich historii. Z nimi dorastałem i po nich przejąłem tę pałeczkę, bo ich już nie ma. Z kilkoma z nich byłem naprawdę bardzo związany, m.in. z Romanem Figlem, starszym saperem I Dywizji gen. Maczka z Bredy. On zmarł w tym roku i w pewnym sensie zastępował mi dziadka - mówi dalej pan Marcin.
Ktoś to musi robić
Bohater reportażu zapragnął dotknąć tej żywej historii. - Kupiłem detektor metali, z którym penetrowałem miejsca, gdzie toczyły się walki - zarówno w Holandii jak i w Polsce. W ojczyźnie były to m.in. miejsca, gdzie kiedyś chodziłem z dziadkiem na grzyby - w lasy jaszowskie i biechowskie. Okazało się, że znajdowałem tam hełmy, bagnety, szable. Z czasem poznałem ludzi, którzy podobnie jak ja mieli takie zainteresowania. W pewnym momencie zdecydowaliśmy, że sformalizujemy naszą działalność i stworzyliśmy stowarzyszenie Kryptonim T-IV im. Witolda Pileckiego - mówi.
W stowarzyszeniu działa obecnie aktywnie ok. pięćdziesięciu osób, a kolejne sto z nim współpracuje. Na początku byli to mieszkańcy powiatu nyskiego i brzeskiego, a teraz są to ludzie z całej Europy. Są to zarówno biznesmeni, lekarze, żołnierze, policjanci, ale także ludzie, którzy pracują fizycznie, a mimo to są w stanie na własny koszt pokonać kilkadziesiąt kilometrów dziennie, poświęcić swój czas, by przeszukać kolejny skrawek ziemi, w której mogą leżeć zamordowani Żołnierze Wyklęci. - Ludzie odbierają nas jak szaleńców, ale ja zawsze twierdzę, że ktoś to musi robić. Biuro Poszukiwań Instytutu Pamięci Narodowej nie jest w stanie sprawdzić każdego krzaka, każdej piędzi ziemi - od tego jesteśmy my. Następnie przekazujemy tę historię młodzieży. Bo uczestniczymy nie tylko w poszukiwaniach, ale prowadzimy także prelekcje dla młodzieży. To nie prawda, że młode pokolenie nie jest tym zainteresowane - ono jest tym zafascynowane! I to nie tylko w Polsce, ale także w Holandii - stwierdza.
Zadanie dla kolejnych pokoleń
Kryptonim T-IV bardzo ściśle współpracuje z IPN, z zastępcą prezesa tej instytucji prof. Krzysztofem Szwagrzykiem. - Mniej więcej dwadzieścia lat temu zaczęliśmy interesować się żołnierzami Henryka Flamego ps. "Bartek", którzy zostali wymordowani gdzieś w naszych okolicach. To nie dawało nam spokoju, więc postanowiliśmy, że znajdziemy miejsce ich mordu za wszelką cenę. Zaczęły dochodzić do nas informacje, że może chodzić o dwa miejsca - folwark i byłe lotnisko. Mieliśmy do dyspozycji stare niemieckie mapy. Od razu zapaliły nam się światła, że jeśli chodzi o lotnisko to może być to tylko w Starym Grodkowie, gdyż znajdowało się ono na uboczu, a jeśli chodzi o folwark to mógł być to Scharfenberg (od aut. ustronne miejsce koło Malerzowic Wielkich, gdzie znajdują się ruiny poniemieckiego folwarku). Z czasem okazało się, że mieliśmy rację - stwierdza Marcin Kruszyński.
Przypomnijmy, że szczątki żołnierzy wyklętych "Bartka" odnaleziono. Prace prowadził IPN pod kierunkiem prof. Szwagrzyka z ogromnym udziałem członków stowarzyszenia Kryptonim T-IV. - Osobiście prowadziłem poszukiwania w kilkuset, myślę że blisko tysiącu miejsc na terenie Europy. Jak mówi prof. Szwagrzyk to zadanie nie tylko dla naszego pokolenia, ale dla kolejnych. Jesteśmy to winni tym, którzy jeszcze nie mają swoich grobów - dodaje Marcin Kruszyński.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Niech też szuka miejsc pochówku ich niewinnych ofiar!
???????
Ofiar żołnierzy AK i 1. Polskiej Dywizji Pancernej??? Coś z główką nie teges?
Popieram tak trzymać.
A groby pomordowanych przez wykletych,miejskiego ognia komando ze AK, tez ich szuka
Szanowny Panie M.K. prosze przeczytac "Gdzie Karpat progi" tam opisane jest co robili z ludzmi panscy wykleci , nawet zabijali Akowcow,nie mowiac o ich rodzinach,to sa meandry polskiej historii , brat brata a nawet syn ojca bo w nocy kazdy cien to wrog,o tym trzeba pisac a nie o zaklamywaniu historii , bo tak pisowskiej wladzy pasuje,nie ladnie jest pomijac fakty , realia , ludzie pamietaja.