Reklama

Nysa była miastem zgliszczy

Nowiny Nyskie
28/11/2021 11:56

Stanisława Kisielewicz to kolejna nysanka, która odpowiedziała na apel naszej redakcji poszukującej pionierów – osób, które przyjechały do naszego miasta zaraz po wojnie i pamiętają obraz Nysy z tamtych lat.

Wojenna tułaczka
Pani Stanisława urodziła się w 1934 roku w małej miejscowości koło Dębicy. – Byłam najstarsza z rodzeństwa, a po mnie na świecie pojawiła się jeszcze trójka dzieci - opowiada. - Tato pracował przed wojną w Zakładzie Tworzyw Sztucznych Pustków. Żałuję, że nie spisałam jego wspomnień, bo dużo mówił na ten temat….
W 1940 zakładem zawładnęli Niemcy i odtąd produkowali w nim amunicję. - Tato już tam nie pracował – kontynuuje pani Stanisława. – Miał niewielki areał pola i tymczasowo żyliśmy z roli. Szybko, bo już w 1940 roku Niemcy nas wszystkich wysiedlili, a domostwa tych, którzy nie chcieli wyjechać spalili. Nie chcieli mieć w okolicy zakładu ludzi. Każdy zabrał więc tylko to, co miał pod ręką, a rodzice opuścili na zawsze nowy dom - dodaje.
Rodzina pani Stanisławy dotarła do miejscowości Budy, gdzie mieszkali dziadkowie. - Przez niedługi czas mieszkaliśmy tam w trzy rodziny. Potem dostaliśmy przydział do Jaworza Dolnego - do mieszkania po Żydach. Ten dom pożydowski to był pokój z kuchnią. Pamiętam, że mieszkała tam jeszcze służąca, która najwidoczniej była Polką skoro ocalała. Nie pamiętam co się z nią stało. Z czasem dojechało do nas jeszcze małżeństwo z małymi bliźniaczkami – Iwoną i Elżbietą, które uciekło z Warszawy. Oni mieszkali w jednym pokoju, a my w dużej kuchni z braćmi ojca. Sztab niemiecki był w leśniczówce. My drżeliśmy ze strachu, bo jeden z braci mamy był w AK. Gdyby ktoś nas wtedy wydał zginęłaby cała rodzina. Tymczasem, jako że byłam najstarsza zanosiłam w umówione miejsce jedzenie i kładłam je zawsze pod to samo drzewo - mówi.
Pani Stanisława dodaje, że rodzice robili wszystko, żeby zapewnić im przetrwanie. – W stodole, w lejach zrobionych w sianie hodowali świnie, a ubój robili w nocy. Niemców nie obchodziło, że są dzieci, że trzeba je wykarmić – zabierali wszystko co było można - dodaje.

„Podaj cegłę”
W 1945 roku ojciec pani Stanisławy - tak jak i jego sąsiedzi - wyjechali na tzw. Ziemie Odzyskane. To był wyjazd „próbny”, bo nie wiedział, czy będzie mógł ściągnąć tam całą rodzinę. – Przyjechał do Piątkowic zajął dom i wrócił po mnie – 11–letnie dziecko. Był koniec lipca i miałam mu pomóc, żeby zebrać z pola, to co zasiali Niemcy – dodaje.
Z czasem do Piątkowic przyjechała cała rodzina pani Stanisławy, a ona zaczęła naukę w Nysie. - Chodziłam do siódmej klasy w budynku Carolinum, gdzie mieścił się – oprócz szkoły powszechnej – również ogólniak. Żeby nie dojeżdżać wynajmowałam z koleżankami stancję przy ul. Wałowej. W 1949 roku poszłam do „Energetyka”, szkoły, do której przyjeżdżali ludzie z całej Polski. Mieściła się ona w budynku dzisiejszej „Budowlanki” przy ul. Szopena. Rozpiętość wiekowa uczniów też była ogromna – od młodzieży w moim wieku po żonatych mężczyzn. Była to nietypowa szkoła dla dziewczyn, ale to był mój wybór. Rodzice do niczego mnie nie nakłaniali – dodaje pani Stanisława pokazując unikatowe zdjęcie uczniów „Energetyka” z 1949 roku wykonane przy głównym wejściu do budynku.
Pani Stanisława wspomina dalej, że powojenna Nysa była jednym wielkim gruzowiskiem. - Na dzisiejszej ul. Wrocławskiej stał budynek tylko z jedną klatką, ten w pobliżu dzisiejszego kiosku „Ruchu” – opowiada dalej. – My odgruzowywaliśmy Nysę chodząc na tzw. czyny społeczne – szpadel, kilof, stawaliśmy obok siebie i działaliśmy na zasadzie „podaj cegłę, podaj cegłę” i… na pryzmę. Na moich oczach Nysa odgruzowywała się i odbudowywała, a cegły były wywożone z miasta. Generalnie całe śródmieście to były same szkielety – dodaje.

Nysa z tamtych dni…
Pani Stanisława dodaje zaraz, że przy ul. Chodowieckiego znajdowało się targowisko, gdzie przyjeżdżali rolnicy z okolic i odbywała się sprzedaż bezpośrednia. Z drugiej strony – tam gdzie dzisiaj mieści się budynek uczelni znajdował się szereg poniemieckich domów przeznaczonych dla kolejarzy.
Chodząc do „Energetyka” pani Stanisława wynajmowała mieszkanie z koleżankami znajdujące się przy ówczesnej ul. 1 Maja, czyli dzisiejszej Mariackiej. Jej koledzy szkolni w większości mieszkali w internacie znajdującym się przy dzisiejszej ul. Moniuszki, gdzie jeszcze kilka lat temu znajdowała się siedziba starostwa. – Internat mieścił się w całym ciągu. Tam mieszkało kilkaset osób! Osobne wejście było dla dziewczyn, osobne dla chłopców. Zawsze rano na podwórku odbywał się apel. Jeżeli ktoś poprzedniego dnia nabroił wychowawca wyczytywał jego nazwisko, a cały apel „wybukiwał” nazwisko delikwenta. Po apelu wszyscy w porządku – od najstarszych klas do najmłodszych - szli do szkoły – relacjonuje. 

Po zakończeniu nauki pani Stanisława nie pracowała w zawodzie. Znalazła pracę w centrali mięsnej przy ul. Prudnickiej. Biuro obsługiwało rzeźnię mieszczącą się przy ul. Bema. Z czasem bohaterka naszego reportażu wyszła za mąż i mieszkała przy ul. 1 Maja. W swojej zawodowej karierze była także pracownicą ZUP i Fabryki Pomocy Naukowych. - Moi rodzice mieszkali w Piątkowicach do 1956 roku - kontynuuje. - Mama miała dość wędrówek, chciała czegoś innego, dlatego kupili z tatą domek niedaleko Mielca, gdzie mieszkała nasza rodzina. Ja i moja siostra zostałyśmy w Nysie i tutaj ułożyłyśmy sobie życie. Które miejsce lubię najbardziej? Od 1975 roku mieszkam na ul. Reymonta i chyba to miejsce jest dla mnie najlepsze – stwierdza pani Stanisława.


 

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Roman - niezalogowany 2021-11-28 12:51:37

    Coś się tej Pani pomyliło : targ koński był na Drzymały/obecny park/ , a warzywny na Chodowieckiego-Koszarowej/przeniesiony później na Łukaszewicza/, a koński w roku 1961 dopiero na na Chodowieckiego-Koszarową. A w budynkach na Koszarowej mieszkała ludność pochodząca z Lubelskiego, a budynki na ul.Marcinkowskiego,Drzymały,Krakowskiej,Dąbrowskiego zamieszkiwali kolejarze ze względu na bliskość Węzła PKP W Nysa. Budynek z jednym mieszkaniem stał na ul. Piastowskiej/obecnie sklep rowerowy/ i mieszkali w nim pp. Kowalscy /Karol i Maria z synami : Ryszard i Andrzej/, ul Wrocławska w ogóle nie istniała/od obecnego UM do Rynku była pusta przestrzeń-same cegły oraz metale /, cegły zabierano do Warszawy z budynków ul.Kolejowej , Drzymały , i części Marcinkowskiego z uwagi na bliskość stacji PKP i załadunku na wagony.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do