Reklama

Nysanka ratuje ugandyjskie dzieci

Nowiny Nyskie
23/08/2020 09:30

Pochodząca z Nysy Honorata Wąsowska od kilkunastu lat niesie pomoc żyjącym w skrajnym ubóstwie mieszkańcom Ugandy. - Wierzę, że taki plan na moje życie miał Bóg, który skierował mnie do tego afrykańskiego kraju - mówi kobieta, która obecnie od stycznia wraz z mężem Piotrem i dwoma synami przebywa w Ugandzie, w której wprowadzone obostrzenia związane z epidemią, jeszcze bardziej pogłębiły skrajną nędzę tubylców. 

Plan na moje życie
Wszystko zaczęło się w 2007 roku. Honorata (nazwisko panieńskie Wydra) przebywała wtedy w Australii. Wyjechała tam rok wcześniej. - Prowadziłam tam dostatnie życie. Jednak jako osoba wierząca, czułam w sercu niedosyt, niespełnienie, a to, że chociaż życie dobrze się układa i niczego mi nie brakuje, mam pieniądze, mogę podróżować, to jednak być może omija mnie coś dużo lepszego, co jest nieodkrytym Bożym planem dla mojego życia - mówi.
Młoda nysanka zrobiła wówczas coś rzadkiego jak na dzisiejsze czasy, w których ludzie dążą nieustannie do życia na coraz wyższym poziomie materialnym, a nie do rozwoju duchowego. - Postanowiłam, że będę poświęcać więcej czasu na modlitwę. Mimo że pracowałam każdego dnia, to zdecydowałam się pościć, jedząc tylko warzywa i pijąc wodę - opowiada. - Moim zamysłem było kontynuować ten postny styl życia tak długo, dopóki nie odbiorę wewnętrznego sygnału od Boga o tym, co mam dalej robić. Byłam bardzo zdeterminowana. Miałam wtedy 32 lata. Byłam już może w jednej trzeciej części lat mojego życia, a jednak miałam wrażenie, że dotychczas życie przeciekło mi przez palce i nie zrobiłam zbyt wiele tego rodzaju rzeczy, które zapisałyby się w historii. Oczywiście zawsze starałam się pomagać ubogim i potrzebującym zarówno w Polsce jak i w Australii, ale to nie było coś wielkiego. Miłość do ludzi włożył w moje serce Bóg oraz tak wychowali mnie rodzice - za co jestem im bardzo wdzięczna. To, co się wydarzyło w moim życiu nie wydarzyłoby się, gdyby rodzice nie zaszczepili mi wiary w Boga oraz nie wykształcili mnie. Nauczyli mnie na własnym przykładzie współczucia dla ludzi biednych, dzielenia się, pomagania innym, odrzucenia samolubności, bo sami również żyją zgodnie z takimi zasadami - mówi. 
A my dodajmy, że rodzicami pani Honoraty są mieszkający w Nysie państwo Elżbieta i Janusz Wydrowie. 

 

Wszyscy, którzy chcieliby pomóc najbiedniejszym mieszkańcom Ugandy proszeni są o dokonywanie wpłat na konto: 
Wielkopolskie Stowarzyszenie Edukacyjne 
Os. Wichrowe Wzgórze 10/17, 61-674 Poznań

Nr konta
58 1020 4027 0000 1902 0473 7880 


Odpowiedzią była Uganda
Po pięciu tygodniach od rozpoczęcia postu do pani Honoraty - bez szczególnego powodu - zaczęło przychodzić słowo "Uganda". Było to o tyle dziwne, bo oprócz tego, że kraj ten leży w Afryce, nic o nim nie wiedziała. - Nie wiedziałam, dlaczego słowo "Uganda" ciągle kołacze mi w głowie, bo w tamtym czasie w ogóle nie oglądałam telewizji. Zaczęłam więc czytać o Ugandzie. Z lektury dowiedziałam się, że jest to jedno z biedniejszych państw na świecie. Wtedy ok. 20 proc. tamtejszych dzieci było sierotami. Ich rodzice umierali głównie w skutek różnych chorób, a zwłaszcza AIDS i wypadków. Zgodnie z afrykańską kulturą sierotami zajmują się krewni. Dzieci, które tracą rodziców, trafiają do krewnych: cioć, wujków, babć lub są przygarniane przez ludzi wierzących, chrześcijan. Jeśli jednak nie ma się kto nimi zająć, to niestety lądują na ulicy. - Los sierot zawsze był mi bliski. Starałam się zawsze pomagać biednym dzieciom na różne sposoby. Kiedy dowiedziałam się, że w Ugandzie jest tyle sierot postanowiłam znaleźć fundację, która pomaga sierotom w tym kraju - dodaje Honorata Wąsowska.


Inny wymiar ubóstwa
Nysanka szybko znalazła odpowiednią instytucję. Była to fundacja "Bringing Hope to The Family" w wiosce Kaihura. Wystarczył jeden mail, żeby dotrzeć do wolontariusza, który w Australii organizował zbiórkę pieniędzy dla tej fundacji. - Ten człowiek mieszkał niedaleko ode mnie. To dziwny zbieg okoliczności, bo Australia jest przecież ogromnym krajem. To był koniec maja 2007 roku, piąty tydzień mojej modlitwy i postu... - dodaje pani Honorata, nie ukrywając, że wierzy, że był to ciąg dalszy BOSKIEGO PLANU co do jej osoby. - Kiedy do niego zadzwoniłam powiedział, że na początku lipca z dwójką innych osób jedzie do Ugandy. Kiedy wypowiedział słowo "Uganda", odczułam niezwykle silne wewnętrzne przekonanie, że muszę jechać z nimi i że to jest właśnie odpowiedź od Boga, co mam dalej robić w swoim życiu: wyjechać do Ugandy na misje - dodaje.
Honorata Wąsowska kupiła bilet lotniczy z zamiarem pozostania w Afryce przez dziesięć miesięcy, ale wróciła do ojczyzny po ośmiu, gdyż zachorowała na malarię i na tyfus, a rodzice martwili się o jej stan zdrowia. - 7 lipca 2007 roku wyleciałam z Australii, a w Ugandzie wylądowałam dwa dni później - opowiada o początkach swojej ugandyjskiej drogi. - To nie był łatwy pobyt. Łatwiej może było na początku, kiedy byłam wspólnie z wolontariuszami z Australii ze Stanów Zjednoczonych, ale kiedy na pozostałe miesiące zostałam jako jedyna biała wolontariuszka, to wszędzie gdzie się pojawiałam wzbudzałam wielką sensację. W wielu miejscowościach byłam pierwszym białym człowiekiem, którego widzieli tubylcy - dodaje.
Pani Honorata przyznaje, że życie w innej kulturze, gdy obcuje się z nią przez kilka tygodni jest fascynujące, ale kiedy przychodzi wspólne powszednie życie, to bywa, że nie jest łatwo. - Nasz świat - świat kultury europejskiej i afrykański to dwa różne światy. Trudno znaleźć podobieństwa w ich funkcjonowaniu. Może za wyjątkiem jednej - gościnności. Zarówno Polacy jak i Ugandyjczycy są bowiem bardzo gościnni, serdeczni wobec obcokrajowców i dzielą się chętnie tym co mają, nawet jeśli mają tego niewiele - stwierdza.


Razem na rzecz Ugandy
W przypadku pani Honoraty praktyczna miłość do Ugandyjczyków i związek z tym krajem trwa już 13 lat. W międzyczasie bohaterka reportażu wyszła za mąż za Piotra Wąsowskiego, który wraz z nią działa na rzecz mieszkańców tego kraju. Państwo Wąsowscy doczekali się także dwóch wspaniałych synów Szymona (8 lat) i Jonatana (6 lat). - Większość czasu przebywamy w Polsce, bo obecnie naszym głównym zadaniem jest docieranie do darczyńców i pozyskiwanie środków. Działamy w ramach celów statutowych Wielkopolskiego Stowarzyszenia Edukacyjnego w Poznaniu. Do Ugandy przyjeżdżamy każdego roku, aby monitorować czy pieniądze są wydawane w należyty sposób, a także, żeby budować relacje z naszymi współpracownikami i docierać do ludzi w potrzebie. Oczywiście zdarzają mi się sentymentalne momenty, kiedy będąc w Polsce, tęsknię za Ugandą, tęsknię za ubogimi mieszkańcami tego kraju. Ubóstwo ma tam bowiem zupełnie inny wymiar, niż ubóstwo w Polsce. To jest jedno z naszych zadań - aby pomóc wyeliminować ubóstwo z życia Ugandyjczyków. Najczęściej przekazujemy fundusze na cele edukacji dzieci i dorosłych, gdyż to jest szansa na wyjście z ubóstwa. Wykształcony człowiek ma znacznie więcej możliwości: może zacząć pracować w konkretnym zawodzie, a potem utrzymać swoją rodzinę - stwierdza pani Honorata.


Potrzeb jest wiele
Podczas swojego pierwszego pobytu w Ugandzie pani Honorata od rana do wieczora była zajęta, angażując się w różne projekty pomocy w domu dziecka, wśród młodzieży w szkole zawodowej, z ludźmi chorymi na AIDS. - Skończyłam wydział nauk o zdrowiu Akademii Medycznej w Poznaniu, a więc nieco z tych wiadomości na temat higieny i AIDS, które zdobyłam na studiach, mogłam uskutecznić chociażby w różnych pogadankach. W szkole zawodowej uczyłam zaś języka angielskiego oraz różnych praktycznych umiejętności. W czasie pobytu fundacja otrzymała pieniądze na budowę nowego domu dziecka i ten budynek powstał bardzo szybko. Stary dom dziecka był bowiem budynkiem bardzo małym - miał 50 metrów kwadratowych. Składał się z dwóch pokoi z 12 łóżkami, a mieszkało tam ponad 40 dzieci, które spały po 2-3 na jednym łóżku i na podłodze. Było bardzo biednie - do tego stopnia, że dzieci jadły jeden posiłek dziennie. Mimo tego te dzieci i tak były zawsze wdzięczne i zadowolone. Nieraz opowiadały, że były wcześniej bezdomne, a teraz przynajmniej mają kogoś, kto się o nich troszczy i mogą chodzić do szkoły - opowiada.


To ma sens
W Ugandzie za szkołę - zarówno za państwową jak i prywatną - płaci się. Kiedy rodziny nie stać na taki wydatek, dzieci po prostu nie pobierają nauki. Tylko połowa uczniów może pozwolić sobie na kontynuowanie nauki po szkole podstawowej. - I to jest zazwyczaj krytyczny moment dla nastoletnich dziewczynek - w wieku 14-15 lat - które nie mając szansy i nadziei na dalszą edukację, zachodzą w przypadkowe ciąże - kontynuuje Honorata Wąsowska. - Pojawia się chłopak, który obiecuje im szczęśliwą przyszłość, a one wierząc w jego słowa, myślą że jej dotychczasowe życie w ubóstwie nareszcie się odmieni. Niejednokrotnie wystarczy, że kupi takiej dziewczynie mydło, sukienkę, czy inny drobiazg... Potem kiedy dziewczyna zajdzie z nim w ciążę, chłopak zazwyczaj znika i ona zostaje w jeszcze gorszej sytuacji, niż była wcześniej. Obserwujemy od wielu lat, że pomaganie nastolatkom w kontynuowaniu nauki ma ogromny sens - dodaje pani Honorata.

Pomoc zatacza coraz szersze kręgi
To, że ugandyjskie ubóstwo ma inne oblicze, niż ubóstwo w Europie niech świadczą dalsze słowa Honoraty Wąsowskiej. - Gotowana mąka kukurydziana to podstawowy posiłek ubogich. Ludzie, którym pomagamy żyją bez prądu, bieżącej wody, w lepiankach, śpią na klepisku pod szmatami, bez butów, często bez odzieży, bez możliwości leczenia, gdyż służba zdrowia także jest pełnopłatna. Ugandyjczycy najczęściej utrzymują się z rolnictwa, rzadko można spotkać jakieś fabryki. W okolicy, w której prowadzimy misję, są plantacje herbaty, ale ludzie pracują tam cały dzień za dniówkę w wysokości 5-10 zł i to w upale lub w deszczu. Kiedy ubodzy otrzymują od nas różnorodną pomoc powinni się podpisać pod obiorem, ale najczęściej przykładają palec, bo nie mieli nigdy możliwości nauczenia się pisać i czytać. Zależy nam, aby zamiast ryby dawać ludziom wędkę... czyli edukację - stwierdza Honorata.

Po pani Honoracie do Ugandy wyjechało już ponad 250 polskich wolontariuszy na krótkotrwałe pobyty, a troje Polaków i jedna Amerykanka wolontariuszka, zawarli z Ugandyjczykami małżeństwa. - W ciągu tych 12 lat mieliśmy możliwość - dzięki pomocy Boga i darowiznom POLAKÓW - wybudować i wyposażyć kilka domów dziecka, jak również wybudowaliśmy i wyposażyliśmy kilkadziesiąt szkół. Od 2008 roku prowadzimy projekt "Adopcji na odległość", w której można wybrać dziecko - najczęściej sierotę i opłacać mu naukę, wyżywienie i leczenie. Nie są to duże pieniądze, bo od 100 do 200 zł miesięcznie. Zachęcamy do kontaktu z nami przez naszą stronę internetową www.uganda.info.pl w celu zaopiekowania się takim dzieckiem w Ugandzie w ramach "Adopcji na odległość", gdyż mamy długą kolejkę dzieci oczekujących na taką pomoc, by mogły chodzić do szkoły. Dzieci w Ugandzie bardzo doceniają szansę na edukację i zapytane czy wolą wakacje, czy szkołę, prawie zawsze odpowiedzą, że szkołę! Założyliśmy w 2014 polsko-ugandyjską fundację "Gate of Hope", która prowadzi szkoły, w których uczy się ponad 600 dzieci, w większości sierot. Celem jest, aby zdobyli zawód, a potem znaleźli pracę albo zorganizowali swoje własne miejsce pracy. Oczywiście nie pomijamy także tych, którzy głodują, czy tych, którzy potrzebują opieki medycznej. W Ugandzie służba zdrowia jest bowiem pełnopłatna. Dzięki pomocy Boga i Polaków życie i przyszłość wielu dzieci w regionie Kyenjojo zostało uratowanych - mówi.

Honorata Wąsowska dodaje zaraz. - Wiele osób żyje w Ugandzie w zastraszeniu czarami w lęku, że przekleństwa czarowników zniszczą ich życie, dlatego oprócz pomagania im, dzielimy się z ludźmi Ewangelią. Widzieliśmy na własne oczy ludzi uzdrawianych i uwalnianych od złych mocy. Poza tym oprócz chleba doczesnego, niesiemy im również chleb duchowy, rozdając Pismo Święte tym, którzy potrafią czytać i marzą o posiadaniu Biblii.


Rodzina
Swoją miłość do Ugandy i pomagania drugiemu człowiekowi pani Honorata dzieli z mężem Piotrem, ale nie tylko. - Po raz pierwszy z mężem poleciałam do Ugandy w 2010 roku. To było w ramach urlopu, więc pobyt był krótki - raptem 3 tygodnie. Dla mnie był to drugi wyjazd. Pojechał wtedy z nami również mój brat Paweł z Nysy, który przebywał wówczas w Ugandzie trzy miesiące i w tym czasie poznał swoją przyszłą żonę Ugandyjkę. Pod koniec 2010 roku w Ugandzie pobrali się, ale mieszkali także przez kilka lat ze swoimi dziećmi w Nysie (państwo Lilian i Paweł Wydrowie mają trójkę pociech - w tym adoptowanego synka Darka). - Z czasem zrezygnowaliśmy z mężem z pracy zawodowej i w październiku 2010 roku wyjechaliśmy do Ugandy na pół roku. Mój brat Paweł i bratowa Lilian od pewnego czasu są naszymi najbliższymi współpracownikami w Ugandzie i kiedy nas nie ma na miejscu, to oni prowadzą projekty pomocy.
Obecnie państwo Wąsowscy wraz z synami przebywają w Ugandzie, gdzie wyjechali w styczniu. Do kraju mieli wrócić pod koniec marca, ale ze względu na pandemię lotnisko w Ugandzie do tej pory jest zamknięte. - Ale to dobrze, że w tak trudnym czasie możemy być w Ugandzie, bo kryzys związany z pandemią spowodował, że ludzie żyjący w skrajnym ubóstwie zaczęli żyć w jeszcze większej nędzy. Stracili pracę i inne źródła utrzymania - dodaje pani Honorata.

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2020-08-24 19:28:14

    Fajny artykuł ,ale kto będzie ratował Polskie dzieci , i zadać sobie pytanie czy ratowane dzieci w Afryce , nie przybędą do Europy i staną sie zamachowcami lub terrorystami dla europejczyków .

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • D.J. - niezalogowany 2020-12-07 01:06:20

    Zawsze jest powód do skąpstwa a tę szlachetną osobę radzę poznać a będzie Pan zaskoczony. Te biedne dzieci naprawdę proszą tylko o chleb .

    • Zgłoś wpis
  • Chrześcijanin - niezalogowany 2025-07-14 18:23:08

    Z Polski wyjechało kilkanaście milionów obywateli Polski i inne kraje ich przyjęły. A Ty boisz się człowieka z Ugandy. Mienisz się Polakiem, katolikiem. Czy Jezus tego uczył? Bądź Samarytaninem a nie ........

    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do