
Wywiad z werbistą o. Arkadiuszem Sitko, rektorem Domu Dobrego Pasterza w Nysie, który 9 lat spędził na misjach w Botswanie, leżącej na południowych krańcach Afryki.
- Jak wygląda Botswana?
- Jej powierzchnia to ok. dwie Polski. Mieszka tam tylko 2 miliony osób, ale są rozstrzeleni po całym kraju. Tam nie ma dużych skupisk ludzkich. Przez kraj biegnie jedna główna droga z północy na południe, przy której leży kilka miast, a potem są wioski i wioseczki. Cały teren tego państwa, to praktycznie pustynia Kalahari, tylko nie taka piaszczysta, a bardziej przypominająca busz. Dlatego nikt za bardzo nie widział sensu przejmowania tego kraju, z tego powodu nie było tam nigdy żadnej wojny, ani konfliktu, z których znana jest Afryka. Nie był też niczyją kolonią, tylko brytyjskim protektoratem. Sami poprosili Brytyjczyków o ochronę i zrobili bardzo dobrze, bo dzięki temu uniknięto tam apartheidu, znanego chociażby z sąsiedniej Republiki Południowej Afryki. A że jest to nieznany kraj, świadczy to, że kiedyś dostałem życzenia świąteczne z Polski po pół roku, bo Poczta Polska wysłała je do Boliwii. Teraz jest to jeden z najbogatszych krajów na kontynencie. Niemal w tym samym momencie, kiedy kończył się kolonializm i po wycofaniu się Brytyjczyków, odkryto tam diamenty. Botswana jest tym wyjątkiem, że oprócz inwestowania w korupcję, bo bez tego nie działa żaden kraj afrykański, to jeszcze starcza im pieniędzy na rozwój kraju. Stają taką Szwajcarią na południu Afryki.
- Kto rządzi Botswaną?
- To jest demokracja parlamentarna, a głową państwa jest prezydent, wybierany w powszechnych wyborach. Parlament wzorowany jest na brytyjskim z dwoma izbami – niższą i wyższą. W Izbie Lordów zasiadają szefowie wszystkich plemion, zamieszkujących kraj. To jest o tyle ważne, że państwo, to jest nowa idea dla nich, a plemiona były od zawsze. W pierwszej kolejności czują się członkami plemienia, a nie państwa. To było bardzo mądre posunięcie, żeby tych wszystkich plemiennych chiefów wziąć do parlamentu. Dzięki temu tam nie ma konfliktów między plemionami, bo wszyscy mają udział we władzy państwowej.
- Jak wygląda tam Kościół?
- Chrześcijaństwo dotarło tam bardzo późno, ma może 100 lat. Misjonarze nie zapędzali się tam, bo to była pustynia. Pierwsi przybyli tam dopiero z misji w RPA. Boom misyjny zaczął się tam na początku lat 60. XX wieku. Wtedy zaczęła powstawać „infrastruktura” kościelna, założono pierwszą diecezję, która obejmowała cały kraj. Kościół rozwijał się najpierw wzdłuż głównej drogi, gdzie powstawały ośrodki misyjne i pierwsze parafie.
- Jacy są Botswańczycy?
- To sympatyczni ludzie, którzy w taki sam sposób podchodzą do chrześcijaństwa. Kościół katolicki uważają jednak za Kościół dla wykształconych. Nie rozumieją wielu spraw doktrynalnych i zakładają własne Kościoły. Oni mają lokalnych nauczycieli, których nazywają muruti. To ktoś w rodzaju kapłana, ale nie odprawia żadnych sakramentów. To są takie lokalne Kościoły zakładane przez tych nauczycieli, którzy nie mają żadnego przygotowania teologicznego. Wystarczy, że zbierze się 20 ludzi i powie, że zakłada nowy Kościół, to on działa, muszą tylko zarejestrować go w urzędzie.
- Czy oni się odnoszą do chrześcijaństwa?
- To jest pomieszanie z poplątaniem, czyli synkretyzm, a więc zlepek tego wszystkiego, co im pasuje. Część biorą ze swoich pierwotnych religii, część z chrześcijaństwa, a jeszcze coś z innych plemiennych wierzeń. I nikt tego nie rozumie, tylko oni. Jeśli chodzi o chrześcijaństwo, to głowami wspólnot zostają osoby po dwutygodniowych kursach. Do tego posługują się biblią przetłumaczoną na ich język, ale jest to biblia protestancka. I ten gościu jest tym ich nauczycielem. Ale jak się ich słucha, to jest jedno wielkie jeżdżenie na emocjach. Jak ich wiedza o Kościele jest płytka świadczy historia, którą przeżyłem. Byłem na pogrzebie pracownika, który był zatrudniony w mojej misji. On był w takim jednym z popularniejszych Kościołów w Botswanie. Podczas pogrzebu podchodzi do mnie ten ich muruti i pyta, czy chcę coś powiedzieć. Znałem trochę ich język – secuana - więc się zgodziłem. On mnie przedstawia słowami, że teraz przemówi muruti, bo ja też wg nich nim byłem, ale Roman’s muruti, bo tak nas, rzymskich - katolików nazywali. I on mówi do tych swoich wiernych: To jest bardzo ważny Kościół, bo do nich nawet św. Paweł list napisał! I to jest przykład tego, na jakiej wiedzy opierają się te Kościoły. Natomiast ich modlitwa jest bardzo żarliwa i ekspresyjna.
- No, ale jak te Kościoły funkcjonują?
- Te wspólnoty są malutkie, ale jest ich bardzo dużo. Kościół katolicki stawia wymagania, przede wszystkim moralne, a im się to nie podoba. Nie ma co ukrywać, że te wszystkie małe Kościoły ciągną od swoich wiernych pieniądze i to niemałe. Tam jeszcze jest to, że oni cały czas tkwią w swoim kręgu kulturowym. Chrześcijaństwo potrafi wiele rzeczy zaakceptować, ale ma swoje zasady, których oni nie chcą przestrzegać.
- A jak wyglądają tam sakramenty?
- Na misji w ich udzielaniu pomagają nam katecheci, którzy uczą dzieci z tamtych wspólnot wiary i są do tego przygotowani. Ale co jest bardzo ciekawe, co też mi się spodobało, że chrzest, czyli przyjęcie do wspólnoty wiernych, odbywa się za zgodą jej członków. Zdarzyło mi się tak, że przychodzili ludzie i mówili, że ten nie może być członkiem Kościoła, bo nie żyje jak chrześcijanin, bo np. ma trzy żony. Jednak ogólnie ich wiara jest spontaniczna i radosna.
- Czy ich pierwotne wierzenia są nadal obecne?
- U nich jeszcze nadal bardzo mocne są przekonania, dotyczące duchów przodków. Wierzą, że po śmierci one samodzielnie egzystują. Mają tereny tabu, gdzie się nie chodzi, bo mieszkają tam duchy. Z tego powodu nie rozwijamy tam kultu Wszystkich Świętych i nie obchodzimy Dnia Zadusznego. Modlimy się z nimi za zmarłych, ale nie robimy procesji na cmentarz, żeby nie obudzić jakichś ich starych wierzeń. Oni cały czas mają je gdzieś z tyłu głowy. Cały czas uważają, że jeśli ktoś umiera, nieważne z jakiego powodu, to ktoś inny jest temu winny. Szukają go.
- A jak znajdą, to co?
- To ten musi uciekać, bo nie będzie tam miał życia i nawet nie chodzi o to, że ktoś go zabije, tylko będzie napiętnowany i wykluczony. Innym problemem, z którym trzeba się tam zmierzyć, to są rytualne zabójstwa dzieci, które pozbawiane są organów. I to nie do przeszczepów, tylko wierzą, że jeśli się je zakopie pod progiem domu, to przyniosą dobrobyt i bogactwo. Trudno to zrozumieć, ale mordy rytualne w tej kulturze nadal funkcjonują. To jednak jest temat tabu, o którym się nie mówi, a już w szczególności z białym księdzem.
- Ciągnie ojca do Afryki?
- Tak, to chyba czuje każdy, kto choć raz był na tym kontynencie. Jest coś w tym takiego, że chce się tam wracać. Mnie w Afryce urzekła atmosfera wolności, dobrze pojętej, tym bardziej że wyrosłem w komunizmie, gdzie więcej było zakazów, niż wolności. Tam ludzie nie przejmują się jakimiś drobnostkami, które u nas potrafią wyrosnąć do rangi wojny. Urzekło mnie to, że pracownik ważnego biura w stolicy kraju wychodzi w przerwie obiadowej na sjestę i kładzie się pod jakimś krzakiem na pół godziny, po czym wraca do pracy. Tam nie ma sztucznych konwenansów, które może i są potrzebne, ale tam utrudniają życie. Najciekawsze jest to, że na początku wydawało mi się to śmieszne, a po pewnym czasie samemu to się robiło. Ciągnie mnie tam też ich wiara, m.in. to, że jak ktoś chce przyjść na rozmowę z księdzem, to robi to z potrzeby ducha i nic go do tego nie zmusza.
- A czy ojciec ma jakieś negatywne wspomnienie?
- W Afryce jest takie przekonanie, że tam gdzie jest biały, to są duże pieniądze. No i zostałem napadnięty i obrabowany na misji. W nocy przyszli, dostałem czymś w głowę i zalałem się krwią. Grozili, że mnie zastrzelą. Wzięli co chcieli, w tym samochód, którym za bardzo nie potrafili jeździć. Cios w głowę skończył się tym, że miałem 39 szwów. Lekarka ze Sri Lanki, która mnie opatrywała, powiedziała, że mam dobry polski łeb, że to przeżyłem.
- Dziękuję za rozmowę
Dom Dobrego Pasterza to centrum werbistowskiej duchowości, miejsce modlitwy, skupienia i rekolekcji. Jest też miejscem odnowy duchowej dla zakonników, którzy tego potrzebują. Przybywa do niego wiele grup na dni skupienia i rekolekcje. - To też dom zakonny, mieszkają w nim współbracia, którzy zajmują się utrzymaniem tego domu, ale też pracą rekolekcyjną. Pomagamy też księżom diecezjalnym w pracy duszpasterskiej w ich parafiach – mówi rektor o. Arkadiusz Sitko. Obecnie mieszka tam 9 werbistów – 2 braci zakonnych i 7 ojców.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie