
- Moja córka Krystyna w grudniu ubiegłego roku trafiła do Specjalistycznego Szpitala im. ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach na oddział psychiatrii (oddział „B”). Tam zaczął się jej koszmar - mówi zrozpaczona Waleria Babel z Otmuchowa.
Przeżyłam szok
Moja córka Krystyna od 1975 roku leczy się na schizofrenię paranoidalną. Od wielu lat przebywa w Ośrodku Rehabilitacji i Opieki Psychiatrycznej w Racławicach Śląskich. To bardzo dobra placówka. Pacjenci mają tam profesjonalną opiekę. Koszmar zaczął się, kiedy córkę bez jej zgody przewieziono na oddział psychiatrii do szpitala specjalistycznego w Branicach, aby zmienić jej leki. Ordynatorem oddziału psychiatrycznego „B” w Branicach jest ta sama pani doktor, która ma pod opieką pacjentów z ośrodka w Racławicach Śląskich, gdzie leczy się moja córka. Pani doktor przyjeżdża z Branic do ośrodka co dwa tygodnie, aby wypisać pacjentom leki. Jeśli kieruje ich do szpitala to tylko do Branic. W grudniu ubiegłego roku tam też skierowała moją córkę. Kiedy z rodziną przyjechaliśmy odwiedzić Krysię na święta Bożego Narodzenia było wszystko w porządku. Kilka dni później ponownie pojechałam do córki. Nie mogła chodzić. Powiedziała mi, że się wywróciła i chyba coś złamała. Zawołałam doktora. Skierował córkę na prześwietlenie do szpitala w Kędzierzynie-Koźlu. Okazało się, że nie ma żadnych złamań. Podczas kolejnej wizyty przeżyłam szok. Nie poznałam swojej córki. Krysia miała siną, opuchniętą twarz, ogromnego guza na głowie, podbite oko, dalej nie mogła chodzić, miała spuchniętą nogę i leżała na mokrym materacu. Dopiero wtedy kiedy zrobiłam zamieszanie to pielęgniarka przyniosła maść, posmarowała córce nogę i zawinęła bandażem. Krysia była na tyle świadoma, że powiedziała pielęgniarce, że pacjenci są tutaj popychani, szarpani, wyzywani, poniżani i poniewierani przez personel. Pielęgniarki na dyżurce są ordynarne, reagują opryskliwie kiedy pacjenci o coś proszą. Wieczorem nie mogą sobie zrobić już nic do picia bo ogranicza im się dostęp do czajnika. Podczas moich ostatnich odwiedzin córki, w minionym tygodniu dowiedziałam się, że Krysia ma złamany nos. Byłam zrozpaczona tym co zobaczyłam. Jako matkę boli mnie serce kiedy widzę takie traktowanie ludzi chorych w szpitalu, gdzie powinni otrzymać pomoc i mieć należytą opiekę. Stąd moja interwencja do „Nowin”. Ratuję moje dziecko jak tylko mogę i nie tylko córkę ale innych przebywających tam pacjentów - alarmuje pani Waleria.
O mało nie umarła
Mam poważne powody do obaw. W lutym 2017 roku właśnie podczas pobytu w szpitalu w Branicach moja córka ciężko się rozchorowała. Dostała zapalenia płuc i miała niewydolność krążenia. Nikt z personelu medycznego nawet nie zauważył, że jej stan jest poważny. To było jawne zaniedbanie. Pamiętam, że to była sobota. Kiedy się zorientowali, że coś jest nie tak zaczęli wozić moją córkę od szpitala do szpitala. Wreszcie trafiła na oddział wewnętrzny do Szpitala św. Józefa w Głuchołazach. Kiedy przyjechałam do Głuchołaz lekarka powiedziała mi, że uratowali jej życie. Córka miała wodę w płucach i o mało nie umarła. Jestem wdzięczna pani ordynator oddziału wewnętrznego i lekarzom, że uratowali moją Krysię. Córka z Głuchołaz z powrotem trafiła do ośrodka w Racławicach Śląskich i przebywała tam do grudnia ubiegłego roku zanim przewieziono ją ponownie do Branic. Chcę ją stamtąd jak najszybciej zabrać, ale podczas leczenia nie mogę tego zrobić. Dopiero wtedy kiedy zaczną działać nowe leki - podkreśla matka pani Krystyny.
Choroba przyszła znienacka
Pani Waleria opowiada, że jej córka urodziła się zdrowa. Dobrze się uczyła i była bardzo zdolna. Po maturze zaczęła studiować elektrokardiologię we Wrocławiu, potem teologię w Opolu. Niestety po ponad dwóch latach nauki ujawniła się choroba, dlatego musiała przerwać edukację. Wtedy po raz pierwszy pani Krystyna trafiła do szpitala. - Choroba przyszła znienacka w trakcie studiów. Nikt się nie zorientował, że córka ma problemy zdrowotne. Kiedy choroba zaczęła jej coraz bardziej dokuczać Krysia musiała zrezygnować z nauki, bo nie dawała sobie rady. Diagnoza lekarska wykazała, że córka cierpi na schizofrenię paranoidalną na tle religijnym. Miewała objawienia. Powiedziała do mnie, że ma urojenia i musi iść do szpitala. Krysia najpierw leczyła się w szpitalu we Wrocławiu, później trafiła po raz pierwszy do Branic a potem do Opola. Córka była parę razy leczona w Branicach. Widziałam na własne oczy co się tam dzieje. W głowie się nie mieści jak się tam traktuje pacjentów. Pielęgniarz szarpał moją córkę, z uszu ściągnęli jej kolczyki, poparzyli jej rękę. Nie mogłam tego tak zostawić. Napisałam pismo do Ministerstwa Zdrowia do Warszawy. Od tego czasu była leczona na oddziale psychiatrycznym Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Opolu przy ulicy Wodociągowej - kontynuuje pani Waleria.
Czternaście lat w ośrodku
Pani Krystyna trafiła na dłuższe leczenie do Ośrodka Rehabilitacji i Opieki Psychiatrycznej w Racławicach Śląskich. - Córka w ośrodku w Racławicach jest już około 14 lat. Krysia sama chciała pójść do ośrodka, bo wiedziała, że ja nie mam zdrowia i w razie gdyby mnie zabrakło to zostanie sama. A w ośrodku będzie miała zapewnioną opiekę. Córka bardzo sobie chwali to miejsce. Mówi, że w Racławicach Śląskich jest profesjonalny i życzliwy personel. Ma rehabilitację i różne zajęcia. Przyjeżdża do domu na przepustki. To jest dobry ośrodek. Przebywają tam ludzie z lekkimi zaburzeniami. Pacjenci nie są zamknięci, mogą swobodnie się poruszać, nie ma kar. Dlatego chciałabym, aby moja córka z powrotem tam wróciła - podkreśla matka pani Krystyny.
Odpowiedź szpitala
Dyrektor Specjalistycznego Szpitala im. ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach Krzysztof Nazimek informuje „Nowiny”, że pacjentka, o której piszemy korzysta w pełni z praw obywatelskich. Nie jest ubezwłasnowolniona i w związku z tym udzielenie informacji na temat jej zdrowia i innych okoliczności wymaga zgody pacjentki (oprócz ogólnych zasad zachowania tajemnicy zawodowej dochodzą wymogi RODO). - W szpitalu nie stosujemy przemocy fizycznej wobec pacjentów. W przypadku pacjentów agresywnych, zagrażających sobie lub innym stosowane są środki przymusu bezpośredniego (ustalona jest procedura, ograniczony czas trwania itp.). Opiekę nad pacjentami sprawują pielęgniarki w ilości zgodnej z normami i nie ma zastrzeżeń co do ich sprawności i staranności wykonywanych obowiązków. Pacjenci od lat mają całodobowy dostęp do toalet. Kontrolowany jest dostęp do natrysków ze względu na bezpieczeństwo (z powodu ewentualnych prób samobójczych). W godzinach od 7.30 do 19.30 pacjenci mają dostęp do czajnika, który obsługuje personel ze względu na bezpieczeństwo (możliwość oparzenia wrzątkiem). W porze nocnej od 22.00 do 6.00 pacjent może zrobić sobie herbatę, ale ze względu na konieczne zachowanie fizjologicznej pory snu przez pacjenta i nie zakłócanie ciszy nocnej innym pacjentom dostęp do czajnika jest pod nadzorem. Pacjenci mają całodobowy dostęp do telefonu. Telefon na oddziale umieszczony jest na korytarzu. Co do dodatkowego zatrudnienia pani ordynator nie wypowiadam się. Pracownik nie musi mieć mojej zgody na dodatkową pracę organizując ją we własnym zakresie. Natomiast system opieki zdrowotnej nakazuje kierowanie pacjentów do oddziału znajdującego się najbliżej miejsca zamieszkania lub pobytu – pisze dyrektor Kazimierz Nazimek.
Od autorki:
Nie po raz pierwszy spotykam się z problemem złego traktowania pacjentów w szpitalach psychiatrycznych. Byłam naocznym świadkiem takich nagannych zachowań. Działo się to w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. św. Jadwigi w Opolu, przy ulicy Wodociągowej na jednym z oddziałów psychiatrycznych. Pacjenci i ich rodziny skarżyli się, że chorzy są szarpani, popychani a personel jest opryskliwy. Faktycznie pacjenci wieczorem nie mają dostępu do czajnika i nie mogą zaparzyć sobie herbaty czy kawy. Toalety są zamykane na noc. Pytanie gdzie pacjenci mają pójść za potrzebą? Nie zapominajmy o tym, że to ludzie ludziom gotują taki los, a choroba może dotknąć każdego. Historia, którą opowiedziała mi pani Waleria Babel z Otmuchowa jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że takie szpitale powinny być objęte szczególną kontrolą a wszelkie przypadki przemocy wobec pacjentów powinny być piętnowane i nagłaśniane.
Dominika Wolak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Mój ojciec był leczony w tym szpitalu. A to trudny pacjent. Z tym większym niedowierzaniem przeczytałem ten skandaliczny artykuł w jaki sposób można w takie nierzetelny sposób wypowiedzieć się publicznie o tym szpitalu. Żeby coś o szpitalu i jego pracownikach powiedzieć i napisać warto byłoby zapytać rodziny leczonych tam ludzi. Trzeba byłoby tam przebywać i przyjrzeć się obiektywnie trudowi pracy tych ludzi. Praca z osobami chorymi psychicznie jest bardzo specyficzna. To ciężki kawałek chleba. Bo trzeba rozróżnić kiedy kłamią a kiedy mówią prawdę. Trzeba rozróżnić co jest prawdą a co chorobą. Gdzie choroba wpływa na to co ci ludzie mówią i robią a gdzie nie. I pomóc, pomimo często oporu ze strony rodziny jak i samego pacjenta. Co mogę powiedzieć to tyle ile widziałem w tym szpitalu. Mój ojciec został tam przywieziony po tym jak nabawił się poważnej depresji. Bardzo mu się tam nie podobało, na tyle że robił wszystko żeby stamtąd się wydostać. Nie wiem jak wyrazić wdzięczność lekarzom szpitala w Branicach. Ale pomogli mojemu tacie. Powiem tak że kiedy go zobaczyłem w stanie tragicznym (wychodzony, załamany, gadał od rzeczy) natomiast po 2 lub 3 miesięcznym leczeniu wyszedł jako normalny człowiek. Sam byłem bardzo zdziwiony zaangażowaniem jakie okazali lekarze w procesie leczenia mojego ojca. Bardzo konsekwentnie doprowadzili do prawidłowego rozpoznania, ustabilizowali jego stan i poddali kuracji która do chwili obecnej daje powiedziałbym fantastyczne skutki. Ja w życiu sam przebywałem w różnych szpitalach (nie psychiatrycznych) moja mama choruje na serce i też dużo widziałem. Ale takiego profesjonalizmu i zaangażowania jak w Szpitalu w Branicach nie widziałem. Ci lekarze, pielęgniarki i pielęgniarze są naprawdę bardzo oddani temu co robią. To świetna placówka, wszyscy są bardzo życzliwi dla samych pacjentów i ich rodzin. Przebywając w odwiedzinach u ojca widziałem chwilę w których personel musiał obezwładnić agresywnego dorosłego i bardzo silnego mężczyznę. Ale zrobili to tak sprawnie że dosłownie sekunda. Zaraz potem wszyscy zostali wyproszeni z sali a pacjent w pełnej prywatności dostał lek uspokajający. W następnych dniach widziałem go grzecznie spacerującego z innymi chorymi. Byłem i jestem pełny podziwu dla tych ludzi którzy z takim oddaniem wykonują swój ciężki zawód. Tam się pomaga ludziom, nikogo nie krzywdzi, nie okrada. To wspaniały szpital. Mówiąc o szpitalu mam na myśli tą załogę. Wspaniałych lekarzy... ! Szczególnie tutaj chcę podziękować Pani doktor Dul. Bardzo dziękuję !!!!!!!!!! Ojciec, jeszcze troszkę poszalał, bawił rok za granicą u kochanki o której nie widziałem (z pomocą swojej siostry), jednak w czerwcu 2019 wrócił do nas do Warszawy. Mieszka teraz w pokoju na górze. Jest bardzo grzeczny i bardzo miły dla wszystkich domowników. Panuje u nas wzorowa atmosfera. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się aż tak wspaniałych efektów leczenia. Podobnie jak lekarze nie spodziewałem się też że będzie w stanie jeszcze funkcjonować jak normalny człowiek. Nie spodziewałem się też że będzie się nadawał do współżycia międzyludzkiego, po tym jaki poziom prezentował przez całe życie. Jednak bieda i brak perspektyw na dalsze szaleństwa zmusiły go do poszanunku drugiego człowieka z którym dzieli się życie. Bardzo, bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich pracowników szpitala ! Dziękuje raz jeszcze !!!!!!!!!
Tam jest wykanczalnia.Ludzie wychodzą bardziej chorzy niż przed pójściem do tego szpitala