
Rozmowa z Aurelią Juśkiewicz, która wraz z mężem od lat pełni funkcję zawodowej rodziny zastępczej wychowując czwórkę rodzeństwa.
„Nowiny Nyskie” – Co spowodowało, że zdecydowała się Pani wraz z mężem stworzyć dom dla dzieci – stać się rodzina zastępczą?
Aurelia Juśkiewicz - Borykaliśmy się z problemem bezdzietności. Nad tym, czy zostać rodziną zastępczą myśleliśmy około dwóch lat. Przez ten czas rozpatrywaliśmy wszystkie za i przeciw. Wymagane szkolenie zrobiliśmy stosunkowo wcześnie, ale nie mieliśmy gotowego domu, a co za tym idzie wystarczającej ilości miejsca. Wcześniej mieszkaliśmy u rodziców, więc nie było nawet mowy.
Kiedy zostawaliśmy zawodową rodziną zastępczą minimalna ilość dzieci, którą mieliśmy przyjąć wynosiła sześcioro. Staraliśmy się wykończyć dom. Wtedy wydawało się nam, że jest on duży, a dzisiaj wręcz odwrotnie – że jest za mały, bo kiedy dzieci podrosły stało się trochę ciasno. Z drugiej strony taka bliskość też jest potrzebna.
- Jakie emocje towarzyszyły Pani przed przyjazdem dzieci?
- Nigdy nie zakładałam, nie miałam jakiś wyobrażeń związanych z dziećmi. Wiedziałam, że będzie to rodzeństwo i pewnie liczne. Wracając jeszcze do warunków dodam wszystkim rodzinom, które wahają się czy stworzyć dom dla dzieci, które go potrzebują, że nie muszą być spełnione specjalne warunki.
Tak było z nami – brakowało nam nawet sprzętów. Dostaliśmy na początku pomoc na zagospodarowanie, bo nawet pokoje nie były do końca wyposażone w meble.
- Kiedy przyszły do Państwa dzieci?
- Na święta 2007 roku. To była próba, która miała dać odpowiedź czy dzieci dobrze nas przyjmą, czy dobrze wspólnie „zafunkcjonujemy”. Przyjechały do nas z domu dziecka. Wcześniej to my odbyliśmy w domu dziecka praktykę.
- Jakie to były święta?
- Takie pełne. I pełne ciepła. Wtedy jeszcze pracowałam zawodowo. W dodatku ta decyzja zapadła późno i nawet nie miałam możliwości zrobienia jakiś specjalnych prezentów, dodatkowych zakupów. To nastąpiło praktycznie z dnia na dzień.
- To było rodzeństwo…
- Tak. Najmłodsza dziewczynka miała wtedy półtora roczku, a najstarszy z braci 6 lat, który dzisiaj ma już 21.
- Jakie były te wasze pierwsze wspólne chwile?
- Pamiętam, że dzieci były bardzo pomocne, mimo że przecież były malutkie. Mam w pamięci jedno zdarzenie – wydawałoby się błahe, ale mnie bardzo zapadło w pamięci. Kiedy po przyjeździe do domu przygotowywałam dzieciom posiłek coś upadło mi na podłogę. Na to wszyscy rzucili się do pomocy, żeby to podnieść i mi podać. To był taki drobny gest, ale bardzo mnie zdziwił, ale i wzruszył. Pamiętam, że były też niezwykle grzeczne.
Wigilia i święta to był cudowny czas.
Dostaliśmy na czwórkę dzieci zaledwie reklamówkę ubranek. Musiałam więc również skupić się na przyziemnej czynności jaką było pranie, żeby nam wystarczyło, bo - jak powiedziałam - decyzja, że dzieci przyjdą do nas na święta zapadła z dnia na dzień i nie było czasu na zakupy. Każdy miał trzy komplety na zmianę i tyle.
- Ale święta się skończyły i…
- Skończyły się święta i miałam odwieźć dzieci do domu dziecka. Porozmawiałam jednak w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie i wyrażono zgodę na to, że mogą jeszcze u nas zostać. Załatwiłam sobie urlop w pracy i tak też się stało.
Potem padło pytanie czy decydujemy się zostać dla nich rodziną zastępczą. Jeszcze w styczniu zapadła decyzja, że zostają u nas. Już nigdy nie wróciły do domu dziecka.
- Minęło już kilkanaście lat waszego wspólnego życia…
- Tak. Dzieci mówią, że fajnie, że tu są. Bycie zawodową rodziną zastępczą na pewno nie jest nudne. Łatwiej bowiem sobie radzić w życiu jeśli dziecko ma mniej ciężkiego bagażu, mniej przykrych doświadczeń. Emocje zaczęły schodzić z nich po jakimś czasie.
Dopiero od ok. 5 lat jestem opiekunem prawnym dzieci. Teraz sądy podchodzą już liberalniej do tego, ale na tamten moment nie mogłam podjąć samodzielnie żadnej decyzji np. o leczeniu dzieci.
Obecne także szkolenia są zdecydowanie lepsze. Wtedy nie było jeszcze takiej wiedzy. Z drugiej strony obecnie rodziny boją się podjąć taką decyzję, bo myślą, że dzieci są trudne, że sobie nie poradzą i to powoduje, że potencjalni chętni nie podejmują dalszych działań w tym kierunku, żeby zostać zawodową rodziną zastępczą.
- Myśli Pani, że deficyt zawodowych rodzin zastępczych wynika z wygodnictwa?
- Tak myślę. Każdy lubi wakacje, przyjść z pracy, zamknąć za sobą drzwi i mieć spokój. Spotykałam rodziny zastępcze, w których oboje rodzice pracowali, ale myślę, że trzeba poświęcić dzieciom więcej czasu.
Żeby zostać rodziną zastępczą trzeba mieć przede wszystkim miłość, żeby pączkowała, bo dzieci rosną na miłości. Słowo więź i miłość są tutaj kluczowe.
- Co by Pani radziła rodzinom, które myślą o tym, aby zostać rodziną zastępczą, ale jednak się obawiają?
- Żeby się nie obawiali, bo nie ma czego. Jak w każdej rodzinie oprócz tego, że są trudy jest całe mnóstwo pięknych chwil. Kiedy dzieci były mniejsze z okazji moich urodzin zawsze przygotowywały teatrzyk. Potajemnie dziewczyny narysowały obraz z sercem i promieniami. Dzisiaj ten obraz wisi na wejściu w naszym domu, bo chcę, żeby wiedziały, że jest dla mnie bardzo ważny. To był prezent na Dzień Mamy…
- Mamy?
- Tak, dzieci tak do mnie się zwracają. Myślę, że miał na to wpływ fakt, że przyszły do nas we wczesnym okresie swojego życia. Zauważałam, że nie brakuje im tego, by będąc wśród rówieśników nie czuć się gorszym, bo wszystkie dzieci miały mamę, a one ciocię. Nasz najstarszy chłopczyk, będąc w przedszkolu odwracał się do mnie i mówił „ciociu”, ale uważał, żeby nikt nie usłyszał, że tak do mnie powiedział.
Kiedyś byliśmy na przyjęciu komunijnym, na którym było bardzo dużo dzieci, które przybiegały do rodziców i często padało słowo „mamo, mamo”. To był ten moment, w którym oni zaczęli się do mnie w ten sposób zwracać. To były wielkie wzruszenia.
Dziecko chce się pochwalić faktem posiadania mamy.
Przez długi czas mówili do mnie „mamo”, a do męża „wujku”. Kiedy jeździliśmy na basen czy na wakacje słyszeliśmy kombinację słów: „mamo”, „wujek”, „mamo”, „wujek”. Wszyscy wokół patrzyli na to zmieszani, dlatego zrobiłam zebranie rodzinne i poprosiłam je, aby zwracały się do nas słowami ciocia i wujek, albo mamo i tato. Chciałam, żeby same o tym zdecydowały.
- Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie