Reklama

Miasto zostało przecięte na pół. Burmistrz Paweł Szymkowicz o powodzi z 2024 r.

Nowiny Nyskie
19/09/2025 13:15

Głuchołazy z trudem podnoszą się po powodzi. To właśnie to miasto i okoliczne miejscowości były najbardziej zniszczone w województwie opolskim. Mieszkańcy nie mieli wody, kanalizacji, prądu i gazu. Miasto po zerwaniu mostu zostało przecięte na pół. Wywiad z Pawłem Szymkowiczem, burmistrzem Głuchołaz. 

Piotr Wojtasik - Rozmawiamy w rocznicę tragicznej powodzi z września 2024 roku, którą Pan burmistrz nazwał największą w historii Głuchołaz.
Paweł Szymkowicz - To faktycznie była największa powódź w historii miasta. Wystarczy tylko powiedzieć, że były to rekordowe opady w historii pomiarów w całych Sudetach. W 1997 roku na rynku praktycznie w ogóle nie było wody, a we wrześniu okazało się, że rynek to była jedna wielka rwąca rzeka. 

- Skąd czerpaliście informacje o opadach, czyli o tym, co się zbliża do Głuchołaz? 
- Dostawaliśmy powiadomienia z Centrum Zarządzania Kryzysowego z Instytutu Meteorologii, ale ja od kilku lat wszelkie opady, które tutaj są w dolinie Białej Głuchołaskiej obserwowałem na czeskich stronach internetowych. W pewnym momencie było już widać, że nadchodzi powódź większa niż w 1997 r., że trzeba się przygotowywać. Niestety, wodowskazy zarówno po czeskiej jak i po polskiej stronie przestały działać, bo zniszczyła je woda. 

- Jakie w związku z tym podjęliście działania?
- Myśmy pierwsze działania podjęli już w środę 10 września. Dokupiliśmy partię worków na piach i od czwartku 12 września te worki z piaskiem były układane na i przy moście Andrzeja i na ulicy Moniuszki, tam gdzie najczęściej dochodzi do przelewania się wody z rzeki. Działał sztab kryzysowy, w pełnej gotowości były nasze OSP. Pogotowie przeciwpowodziowe ogłoszone zostało w czwartek 12 września wieczorem, a alarm przeciwpowodziowy następnego dnia w piątek w godzinach wieczornych. Pierwszą ewakuację mieszkańców przeprowadziliśmy w nocy z piątku na sobotę przy pomocy policji i strażaków.

- Kogo wtedy ewakuowaliście? 
- Trzy czy cztery osoby tylko z ulicy Sikorskiego i Ligonia zgodziły się opuścić swoje mieszkania. Pozostali stwierdzili, że nic im się nie stanie, że najwyżej przejdą piętro wyżej albo gdzieś do rodziny się udadzą. Wtedy jeszcze woda nie rozlała się na miasto, występowała tylko z brzegów przy korycie rzeki, więc ludzie myśleli, że woda zaraz opadnie. 

- To była sobota, ale niestety prognozy były takie, a nie inne, cały czas padało...
- Prognozy mówiły, że wody będzie co najmniej na poziomie 1997 r. i faktycznie tak było jeszcze w sobotę wieczorem. Natomiast dodatkowe opady spowodowały, że już w niedzielę około godziny 6.00 rano rzeka wystąpiła z brzegu. Ja akurat byłem przy moście Andrzeja, kiedy ta woda zaczęła się wdzierać do miasta. Policjanci, którzy tam mieli patrol natychmiast kazali opuścić to miejsce. 

- Do burmistrza dzwonią mieszkańcy… 
- Ok. godz. 10 - 11 w niedzielę, to były chyba najbardziej dramatyczne chwile w czasie tej powodzi i były to telefony z Rudawy, że ludzie nie mogą się ewakuować i wchodzą na wyższe kondygnacje. Pamiętam taki telefon, że ludzie są już na dachu i nie ma żadnej pomocy, a woda cały czas przybiera. Nie ma kto ich zabrać, a my tak naprawdę mamy możliwość jedynie korzystania z tego telefonu 112 i nic więcej. No, to były chyba takie najbardziej dramatyczne chwile. 

- Nie mieliście jakiegoś bezpośredniego kontaktu ze służbami ratunkowymi w tym momencie? 
- Mieliśmy kontakt, oczywiście ze sztabem powiatowym. Na bieżąco to zgłaszaliśmy, tylko wszystkie tego typu wezwania były kierowane na numer 112, który w tym momencie był oczywiście obciążony i to wielokrotnie.

- Ile godzin dziennie Pan wtedy pracował? Czy Pan w ogóle spał w tych najgorszych momentach? 
- Najmniej snu było z soboty na niedzielę, bo to było nad ranem jakieś 40 minut. Obudził mnie telefon, po którym nie mogąc zasnąć udałem się do urzędu i zrobiłem taki obchód, co się dzieje i z tego też powodu o 6 rano byłem przy moście, obserwując jak się woda zachowuje.

- A w samym momencie, kiedy ten most tymczasowy runął, gdzie Pan był? 
- Ja byłem wtedy w budynku urzędu, bo służby widząc co się dzieje stopniowo wycofywały ludzi z okolic mostu. Wtedy trwała też ewakuacja mieszkańców i autobus, który odwoził ludzi do punktu ewakuacyjnego przy szkole numer 3, to jak wracał, to już musiał zatrzymywać się za każdym razem w innym miejscu. W końcu trzeba było ewakuację przerwać, bo nie było możliwości dojazdu. 

- Co było takim najtragiczniejszym momentem dla Pana? 
- Kiedy widzieliśmy, że wody jest już dużo więcej niż w 1997 roku, a ona cały czas przybiera. Pojawiało się pytanie ile jeszcze może tej wody tutaj przypłynąć? 

- Niestety, nie obyło się bez ofiary śmiertelnej…
- To bardzo tragiczne dla nas zdarzenie, bo zginęła małżonka jednego z naszych pracowników. Ta pani była poszukiwana już od niedzieli. Do końca nie wiemy, co się wydarzyło. Wiemy, że wyszła z domu, prawdopodobnie chciała się ewakuować, ale co się stało dalej nie wiadomo. Ciało znalezione zostało we wtorek. To był taki emocjonalnie bardzo ciężki dzień, gdzie z jednej strony tragiczna wiadomość, a z drugiej udało się nam przedostać na drugą stronę miasta z pierwszą cysterną wody. 

- Miasto zostało przecięte na pół w momencie, kiedy most został zerwany. 
- Ja nawet mówiłem, że czuję się trochę jak burmistrz nie jednego, tylko dwóch miast, prawobrzeżnych Głuchołaz i lewobrzeżnych Głuchołaz. W niedzielę rano wiaduktem kolejowym udało się pierwsze palety z wodą przetransportować na lewy brzeg. W poniedziałek wieczorem dotarły cysterny, ale na lewy brzeg udało nam się przejechać dopiero we wtorek rano.
Mieszkańcy ulicy Kraszewskiego, Koszyka, Nałkowskiej mogli wreszcie zaczerpnąć więcej wody na swoje potrzeby. 
Około 11.00 przyszła informacja, że podmywany jest mur oporowy przy alei Jana Pawła II. Dokładnie taka sama sytuacja, jak w 1997 roku, też 48 godzin po fali powodziowej. Baliśmy się, że zabrany zostanie budynek. Na szczęście udało się tę wyrwę zatrzymać. 

- Kiedy ta woda zaczęła opadać, to czuł się Pan bardziej jak Hiob, który stracił wszystko, czy Noe, który wyprowadził rodzinę - mieszkańców na suchy ląd? 
- Każde moje działanie było przede wszystkim ukierunkowane na bezpieczeństwo mieszkańców. Proszę pamiętać, że na terenie gminy Głuchołazy mamy Dolinę Złotego Potoku, tamę w Jarnołtówku i zbiornik, który jest prawie bliźniaczym zbiornikiem tego w Stroniu Śląskim, więc kiedy około południa przyszła informacja, że tam doszło do katastrofy i zbiornik spowodował jakby kolejną falę powodziową, no to drżeliśmy jak się zachowa tama i wał. Na szczęście tama wytrzymała.

- Jak wyglądała sytuacja, kiedy woda zaczęła opadać? 
- Katastrofalnie, nie było dróg, a tam gdzie były to były zawalone grubą warstwą mułu. Były miejsca, gdzie można było dojść tylko pieszo, żeby dostarczyć pomoc. Tak było w górnej część ulicy Andersa, czyli najbliżej granicy. Wolontariusze i strażacy, docierali tam głównie przez las. Dopiero później udało się udrożnić alejkę księdza Skowronka na tyle, że mogły przejeżdżać tamtędy quady. To był jeszcze sezon, a tam znajdują się ośrodki wczasowe, gdzie przebywali turyści bez prądu i bez wody, a także z psującym się jedzeniem.  

- Mija praktycznie rok od tych tragicznych wydarzeń. W ilu procentach udało się odbudować te zniszczenia, które powstały? 
- To ciężkie, trudne pytanie. Na pewno nawet nie w połowie. Przed nami duże zadania - remonty dróg, odbudowa mostu na ul. Andersa, infrastruktury sportowej i rekreacyjnej. Kończymy odbudowę żłobka.

- Jak wygląda pomoc ze strony państwa? Dużo obietnic padało. Czy na wszystkie zadania, które zgłaszaliście otrzymaliście pieniądze, czy dalej na nie czekacie? 
- No, wiadomo że chcielibyśmy jak najszybciej i więcej. Pierwsze pieniądze otrzymaliśmy na odbudowę kolektora ściekowego, który został całkowicie zniszczony. Odbudowaliśmy też wodociąg. To były prace warte ok. 8 mln zł. 

- Na ile wyceniliście straty we własnej infrastrukturze?
- To kilkaset milionów złotych, na tyle wyliczyła to aplikacja "odbudowa", gdzie zgłaszało się wszystkie straty w mieniu komunalnym. Niestety, ten program ma wady, myli się w wyliczeniach, jedne zawyża, inne zaniża. To musi być zweryfikowane, co też powoduje wydłużenie wypłaty pieniędzy.  

- Czyli mamy kilkaset milionów start, a ile do tej pory otrzymaliście pieniędzy na usuwanie skutków powodzi? 
- Jeśli chodzi o środki, które już otrzymaliśmy i takie, na które mamy zapewnienie, że trafią do nas, to jest to 74 mln zł. Czekamy na 100 mln zł głównie na infrastrukturę sportową w tym na stadion i na salę sportową przy liceum. 

Cała rozmowa z burmistrzem Pawłem Szymkowiczem na kanale YouTube „Nowin Nyskich”:

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    po/zsl/sld - niezalogowany 2025-09-19 14:31:54

    Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • aniela - niezalogowany 2025-09-19 15:25:40

    Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.

    • Zgłoś wpis
  • Ll - niezalogowany 2025-09-20 13:48:43

    Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.

    • Zgłoś wpis
  • Młody - niezalogowany 2025-09-22 09:40:46

    Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.

    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Nie bać Tuska - niezalogowany 2025-09-19 15:55:59

    Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do