
O Jolancie Gawlik-Kutowskiej mówią: ciepły, wyrozumiały, pomocny człowiek. Nauczycielka ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Nysie za te cechy została dwukrotnie wyróżniona na ogólnopolskim forum. W rozmowie z "Nowinami" dzieli się refleksjami na temat współczesnego obrazu dziecka i świata, mówi też o swojej pracy pedagogicznej.
"Nowiny Nyskie" - Czy lubi Pani dzieci?
Jolanta Gawlik-Kutowska - To trochę bezzasadne pytanie, bo co ja bym robiła w szkole? W zawodzie nauczyciela jestem już prawie 40 lat.
- W zawodzie można być długo, a niekoniecznie trzeba lubić dzieci. Pani za swój "matczyny" stosunek do dzieci otrzymała Order Uśmiechu. Wcześniej - w 2012 r. otrzymała Pani jako jedna z 31 polskich wychowawców Złoty Krzyż Zasługi, nadawany przez prezydenta RP. Kim dla Pani jest dziecko?
- Dziecko to mały człowiek - zgodnie z definicją Korczaka. Taki do ukształtowania, ale mądrego ukształtowania. Dziecko jest partnerem, troszeczkę mniejszym wymiarami, ale partnerem.
- Nauczyciel powinien wprowadzać dziecko w świat i je kształtować - jak więc może być partnerem?
- To się da pogodzić. Dzieci wbrew pozorom lubią normy, zasady i lubią mieć jasno wyznaczone granice. Oczywiście nie ma idealnych sytuacji, że dziecko nie przekracza granic, bo je przekracza i będzie się z nami siłowało. Zwłaszcza w okresie dojrzewania, kiedy będzie próbowało swoich metod. Ale gdyby nie próbowało, to jak mówią psycholodzy, siedzielibyśmy nadal w jaskiniach. To też trzeba traktować jako pewien rodzaj dobra. Musimy się z tym pogodzić, że dziecko czasem do nas pyskuje, wyprowadzi nas z równowagi. O dziwo, im jestem starsza tym jestem bardziej cierpliwa.
- Jak Pani reaguje, kiedy już granica Pani wytrzymałości jest bardzo cienka?
- Nie jestem broń Panie Boże idealna i czasem wybucham. Kilka razy w roku ostrzegam, że wybuchnę. Dzieci wiedzą, że wtedy wykrzyczę co mam wykrzyczeć. Czasem powiem "przepraszam", kiedy wydaje mi się, że mogłam inaczej załatwić sprawę. Bo sprawy załatwione na gorąco są często podpowiadane przez emocje, a nad emocjami trzeba panować.
- Nie uważa Pani, że dorosłemu nie wypada przepraszać dziecka?
- A dlaczego nie? Jeśli zrobiliśmy coś źle, to zawsze się mówi "przepraszam". Niestety, to słowo jest coraz mniej w użyciu.
- Nie umniejsza ono autorytetowi nauczyciela?
- Jakoś dotąd mi nie zaszkodziło. Czasem dziecko skraca dystans - wtedy grzecznie, dyskretnie mu przypominam: "Kochanie, wypadałoby zachować się tak i tak...".
- Podsumowując: małego człowieka trzeba prowadzić przez życie, ale również szanować?
- Myślę, że szacunek to jest podstawa. Bardzo chciałabym, żeby również dzieci siebie wzajemnie szanowały. Patrzę jak funkcjonują zespoły klasowe. Konflikty i brak tolerancji biorą się z braku znajomości.
- Braku znajomości - czego lub kogo?
- Drugiego człowieka. Czasem kolega jest odtrącany, bo np. leci mu z nosa, bo ślini rączki itd. A tak naprawdę jest on wesoły i koleżeński. Dobry wychowawca będzie dążył do tego, aby jak najbardziej zintegrować zespół klasowy. Wszyscy nauczyciele staramy się uchwycić ten moment, kiedy dziecko z jakichś względów bywa wykluczone z zespołu klasowego. Trzeba wtedy zdecydowanie reagować, bo nie ma zgody na agresję, której obecnie jest dość dużo. Dzieci swoje frustracje wyładowują krzywdząc siebie nawzajem, pyskując do dorosłych. Jednak zawsze jest jakaś przyczyna. Często to jest symptom tego, co się dzieje w domu. Mądrzy rodzice, jeśli nam chociaż trochę ufają, zaczynają wtedy z nami współpracować.
- Dziecko odreagowuje swoje problemy?
- Tak. Czasem jest to preferowanie młodszego rodzeństwa. Przychodzi na świat nowe dziecko i rodzice siłą rzeczy więcej czasu mu poświęcają, a starsze odbiera to jako odtrącenie. Trzeba postawić diagnozę, dlaczego dziecko zaczęło źle się zachowywać. W wielu przypadkach przy współpracy z rodzicami udało nam się pomóc.
- Wróćmy do Pani. Czy od dziecka chciała Pani być nauczycielką?
- Jestem z lekarskiej rodziny. Oglądałam na co dzień postawę ojca i matki. Ojciec przyprowadzał na ten świat dzieci, cieszył się, kiedy rodziły się zdrowe. Mama z kolei była stomatologiem dziecięcym i przez całe lata pracowała z dziećmi. Rozmowy o dzieciach były obecne w naszym życiu i być może to mnie skłoniło do pracy z nimi. Zdecydowałam się pod koniec nauki w liceum. Ukończyłam polonistykę na Uniwersytecie we Wrocławiu.
- Pamięta Pani pierwszy nauczycielski dzień w szkole?
- Pracowałam wtedy w Technikum Samochodowym we Wrocławiu, z zupełnie inną grupą wiekową niż teraz. Odbierano mnie tam na zasadzie: O przyszedł ktoś nowy! Czułam się bardzo niepewnie, byłam niewiele starsza od uczniów. Trzeba było sobie wypracowywać pewne metody pracy.
Najbardziej jednak pamiętam pierwszy dzień pracy w naszej nyskiej "Jedynce". Pojawiłam się tu w 1985 roku jakby z innego świata: miałam włosy na jeża. Przez jakiś czas wszyscy chodzili koło mnie, jakby mnie badając.
- Chyba bardziej nauczyciele? Uczniom chyba to się podobało?
- To były czasy, kiedy wszystko było niemal identyczne: meble, ubrania. Uczniowie patrzyli więc na mnie dziwnie. Po roku poczułam się dopiero u siebie. Natomiast o dziwo, dorośli przyjęli mnie od razu bardzo dobrze. Wspominam z rozrzewnieniem ówczesne koleżanki i kolegów. Oczywiście aktualni są też rewelacyjni!
Zaczynałam jako nauczycielka języka polskiego, dostałam wychowawstwo - czwartą klasę. Do dzisiaj pamiętam wszystkich uczniów, a są to już czterdziestoparolatki. Z wieloma mam nadal kontakt.
Dalej to się już potoczyło: klasa po klasie, klasa po klasie... Potem było mniej wychowawstw, bo w 1994 roku zostałam wicedyrektorem.
- Na czym polega praca wicedyrektora?
- Odpowiadam za jakość spraw wychowawczych w szkole. Współpracuję ściśle z pedagogiem i psychologiem szkolnym. Każdy dzień jest przygodą, bo nie wiadomo czym się zacznie i jak się skończy.
- Mówi się, że dzieci wychowywane bezstresowo są teraz bardziej roszczeniowe. Czy to prawda?
- Świat się zmienił i dzieci musiały się zmienić. Obserwujemy to na co dzień. Nie wiadomo czy dzieciom zazdrościć tego czy współczuć. Jakbyśmy cofnęli się kilkanaście lat to w Nysie były obszary biedy, 10 procent naszych uczniów żyło w niedostatku. Był głód i zbieraliśmy żywność dla rodzin. Pamiętam dzieci, które w zimie biegały w trampkach po roztopionym śniegu. Kupowało im się buty w trybie awaryjnym. Dzisiaj to brzmi jak bajka. Były też dzieci z rodzin trudnych wychowawczo, mieliśmy skrajne przypadki np. z rodzin niewydolnych, gdzie ojciec odchodził a matka sobie nie radziła. Dzieci były pogryzione przez insekty, były przypadki umieszczania ich w placówkach opiekuńczych. A to jest już niezwykle tragiczny moment dla dziecka, jeśli trzeba zabrać je z domu rodzinnego!
- Teraz nie ma już tak drastycznej biedy?
- Nie zauważa się. W tym roku po raz pierwszy była sytuacja, że pieniądze na zakup odzieży z Opieki Społecznej nie zostały w pełni wykorzystane.
Kiedyś była niewyobrażalna bieda a teraz jest chyba zwrot w drugą stronę. Powstaje społeczeństwo wartości materialnych, a sfera duchowa się kurczy. Zwłaszcza dla dzieci zaczęły się liczyć rzeczy, rolę zaczęły grać marki ubrania czy sprzętu. Pojawia się ocena rówieśników: ten jest gorszy, bo nie ma markowej odzieży, dobrego telefonu itd. I to odbija się na kontaktach międzyludzkich. Mówię dzieciom: "Na Zachodzie ludzie bardzo bogaci chodzą w wyciągniętych T-shirtach, bo dla nich inne wartości się liczą".
- Może minie nam to, kiedy już nasycimy się dobrobytem?
- W tym nadzieja. Na Zachodzie obserwujemy już taki zwrot. W Londynie szkoły katolickie są bardzo oblegane, zapisuje się do nich dzieci zaraz po urodzeniu. Dlatego, bo one proponują obostrzony rygor, mundurki szkole, określone zasady, których nie wolno przekraczać - czyli pewien rodzaj uporządkowanego świata. Myślę, że my do tego też nieuchronnie wrócimy.
- Pani dyrektor, czy Pani wie, jakimi słowami określają Panią nauczyciele, dzieci i ich rodzice?
- Nie, nie wiem.
- "To jest bardzo dobry człowiek".
- Jest mi bardzo miło. Dziękuję wszystkim za te ciepłe słowa.
- Otrzymała Pani Order Uśmiechu i odznaczenie prezydenta RP. Jak Pani odbiera te wyróżnienia?
- Do dzisiaj mam znak zapytania w głowie: Dlaczego?
Ja po prostu jestem tak zwyczajnie zwyczajna. Kiedy rok temu popatrzyłam na grono nominowanych do Orderu Uśmiechu, gdzie była m.in. Dominika Kulczyk świadcząca pomoc dzieciom w makroskali, to ja przy tych osobistościach byłam małą drobinką piasku. U mnie jest tylko lokalne działanie i bardzo jest fajnie, kiedy uda się, choćby jednemu dziecku pomóc. Jednak zdaję sobie sprawę z własnych przegranych, bo niestety nie każdego udało się uratować.
- Uratować jednego człowieka, to jak uratować cały świat.
- Tym się pocieszam. Wszyscy w szkole, a jest nas 60 nauczycieli, na ten Order Uśmiechu zasłużyli. Ktoś musiał go odebrać i to mnie spotkał ten zaszczyt. Ale to jest docenienie pracy każdego pedagoga, rodziców oraz dzieci. Bo mamy wspaniałe dzieciaki! W tym roku z łezką w oku pożegnaliśmy klasę ósmą - niezwykłą niemal od pierwszych dni nauki w naszej "Jedynce". Byli to uczniowie nie tylko dobrzy w nauce, ale zgrani i pełni pomysłów. Akademie, rajdy, praca w samorządach... wszędzie było ich pełno. Szkoły, do których oni poszli, otrzymały cenny skarb!
- Gratulujemy odznaczeń. Życzymy dalszych sukcesów, a teraz udanych wakacji. Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję bardzo. Uczniom i nauczycielom również życzę wspaniałego letniego wypoczynku i bezpiecznego powrotu do szkół.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze Czytelników do art. z NN-28 „Jestem tak zwyczajnie zwyczajna”Pani Jolanta jest osobą skromną, pełną podziwu. Ma wspaniałe podejście do dzieci i młodzieży jako wychowawca i nauczyciel. „Jeden dobry nauczyciel może zmienić świat”
Antonina Wąsiel
Pani Jola rozumie i kocha bardzo dzieci (wszystkie je zna), uznaje je, ich potrzeby, oraz dostrzega w każdym uczniu człowieka (jak Korczak) a nie zadatek na człowieka. Ma w sobie tyle miłości, że mogłaby nią obdarzyć wszystkie potrzebujące jej dzieci. Pani Jola to Dominika Kulczyk w mikroskali!
Halina Kmiecik
Zasłużyła na ten tytuł!
Maria Łuń
Bardzo realistyczny artykuł, zmuszający do zadumy o wdzięcznym zawodzie pedagoga
Piotr Kozioł
Pani udzielająca wywiadu jest osobą świadczącą pomoc dzieciom. Widać, że jej powołaniem jest praca z dziećmi. Podziwiam ludzi, którzy czynią wiele dobra dla innych.
Jadwiga Lulewicz
Jest najlepszym nauczycielem i przyjacielem - nie tylko dla uczniów.
Uczniowie mają ogromne wsparcie w p. Jolancie Gawlik-Kutowskiej.
Stefania Apanowicz
.... nie mogę normalna. Chyba pojęcie "normalności" się ostatni w Nysie zmieniło. Niska samoocena, zbyt duże ego. Fatalna postawa jako człowieka i dyrektora szkoły. Pani "pedagog" dyskryminuje rodziców ze względu na płeć. W szkole SP1 dziwne "wypadki" w mojej ocenie pobicia w czasie zajęć na lodowisku" zorganizowano zabawę polegającą na wywracaniu mojego syna na lód i wyśmiewaniu się z niego. Synowi złamano nogę i miał orację. Wadliwa postawa l jako człowieka nastawiona na poklask, niska samoocena i wątpliwe kwalifikacje i parcie na szkło