Reklama

Karatecka rodzina klubu Ronin Głuchołaz

Nowiny Nyskie
09/10/2022 11:39

- W „Familiadzie” nie udało nam się osiągnąć zamierzonego celu – wygrać pieniądze na dokończenie sali treningów dla naszego klubu. Z drugiej strony udział w programie sprawił, że dzwonią do nas firmy, które chcą nam pomóc, bo w telewizji usłyszeli jaki przyświeca nam cel – mówią Sylwia i Jarosław Drożdżyńscy z głuchołaskiego Klubu Karate Ronin.

 

Takich ludzi jest niewielu
Takich ludzi jak pan Jarosław jest w dzisiejszych czasach coraz mniej. Ich drugie imię to PASJA. - Nasz klub jest specyficznym tworem – opowiada pan Jarosław. - Powstał na podwalinach zlikwidowanej Akademii Karate Głuchołazy. To było ponad 2 lata temu. Po zamknięciu akademii została ponad setka dzieci i dorosłych. Zaproponowałem, że stworzymy nowy klub – Klub Karate Ronin. Z czasem z setki członków „zrobiło się” 150. Jak na nasze miasto jest to bardzo duże sportowe przedsięwzięcie. Utworzyliśmy sekcję w Burgrabicach, w Kopernikach i mamy plany otwierać kolejne. Szkolimy instruktorów i sędziów, młodzież szkoli się na sędziów klasy krajowej - wylicza.
Przez cały okres od powstania Klub Karate Ronin korzysta z gościnności Szkoły Podstawowej nr 2 w Głuchołazach, gdzie odbywają się treningi. – Nasz klub cały czas się rozrasta i potrzebowaliśmy swojej siedziby. Chcieliśmy stworzyć coś wyjątkowego, nowe miejsce na sportowej mapie Głuchołaz – mówi dalej Jarosław Drożdżyński.

„Familiada” w szczytnym celu
Chodziło o stworzenie „dojo”, co w języku japońskim oznacza miejsce treningów sportów walki. - Wynajęliśmy od spółdzielni mieszkaniowej pomieszczenia po byłej kotłowni na osiedlu Koszyka – kontynuuje Jarosław Drożdżyński. 
- Dzięki pomocy spółdzielni wymieniliśmy wszystkie okna, drzwi, wykonaliśmy wylewkę. Dzięki jednej z firm otrzymaliśmy lustra do sal treningowych, które już są zamontowane. Jeden z rodziców zasponsorował nam oświetlenie. Sale są już praktycznie gotowe oprócz podłogi, na którą chcemy wyłożyć panele winylowe. Koszt tego ostatniego elementu oszacowany jest na ok. 20 tys. zł – dodaje prezes Karate Ronin. 

- Nie rezygnujemy – będziemy chcieli wysłać kolejną ekipę do „Familiady” – tym razem złożoną z rodziców naszych podopiecznych


I tu pojawił się pomysł startu w popularnym teleturnieju „Familiada”, bo pieniądze wygrane w ten sposób miały zostać wykorzystane na dokończenie remontu. - Jak zwykle pomysł wyszedł ode mnie – kwituje pan Jarosław. - 23 marca zadzwoniła do nas pani z produkcji „Familiady” i zapytała, czy chcemy wystąpić. To akurat było w dniu, w którym wychodziłem ze szpitala po przeszczepie szpiku. Od ośmiu lat zmagam się z nowotworem, ale nie poddaję się. Dwa lata temu nastąpiło wznowienie choroby i konieczny był autoprzeszczep. Na 10 kwietnia wyznaczono nam termin nagrania. Liczyliśmy na trzy wygrane w poszczególnych odcinkach, ale rzeczywistość zweryfikowała nas bardzo szybko. Naszymi przeciwniczkami były przesympatyczne panie „PASJONATKI”, które kilkukrotnie występowały w różnych teleturniejach. Nie ukrywamy, że trochę zjadł nas stres i nie udało się wystąpić w finale. Dodam, że w skład „familijnej” drużyny weszła moja żona Sylwia, córka Natalia, Jadzia Studzienna, zawodniczka naszego klubu i instruktor Jerzy Nikandrow.
Wspomnienia jednak zostają i musimy przyznać, że Karol Strasburger okazał się być bardzo sympatycznym człowiekiem. Powiedział też swojego słynnego suchara, którego – przyznam się – nie pamiętałem z programu, tylko z późniejszej emisji. Nie rezygnujemy jednak – będziemy chcieli wysłać kolejną ekipę do „Familiady” – tym razem złożoną z rodziców naszych podopiecznych.

Dzieje się!
Pieniądze są potrzebne bowiem nie tylko (chociaż przede wszystkim) na dokończenie remontu sal, ale także na wyjazdy na zawody, organizację imprez integracyjnych. - Zorganizowaliśmy m.in. otwarte Mistrzostwa Opolszczyzny w Karate Tradycyjnym. Przyjechało do Głuchołaz ponad 200 zawodników z całej Polski. Świetna sprawa! Tym bardziej że nasze zawody otrzymały patronat Kapituły Orderu Uśmiechu. Jesteśmy jedynym klubem sportów walki w Polsce, który dostąpił takiego zaszczytu. 22 października organizujemy znowu otwarte mistrzostwa województwa opolskiego pod patronatem Kapituły Orderu Uśmiechu. Prawdopodobnie będzie ponad 200 zawodników, bo zapowiedzieli się nawet ludzie z Torunia, ze Szczecina, z Poznania. Świetnym wydarzeniem był też nasz wyjazd na mistrzostwa Polski do Lublina. Pojechało bowiem 45 zawodników i 25 rodziców do Lublina – cieszy się pan Jarosław dodając, że dzięki takiej rodzinnej atmosferze członkowie klubu żartują, że klub powinien nosić nazwę „Ronin Famili”.
Wszyscy cieszą się nie tylko z treningów i startów. – Przedział wiekowy naszych zawodników jest imponujący. Mamy bowiem 3,5 roczne dzieci i osoby w wieku ponad 60 lat. Świetną sprawą jest to, że ćwiczy bardzo wiele rodzin – mama, tato i dzieci. Działamy nie tylko na poziomie karate, ale staramy się naszych członków integrować. W tym roku zorganizowaliśmy Dzień Dziecka. Mieli być tylko nasi podopieczni a okazało się, że przyszło ponad 500 osób! Udało się nam to zorganizować dzięki pomocy Urzędu Marszałkowskiego w Opolu - dodaje.

Rodzinne trenowanie
Kiedy słucha się z jaką pasją pan Jarosław opowiada o klubie, planach, startach i wiedząc, że zarówno jego żona – Sylwia jak i córka Natalia również mocno działają na tym polu – czy w rodzinie Drożdżyńskich mówi się o czymś innym niż o karate? – Tak. Mówimy też o remoncie pomieszczeń klubowych – śmieje się prezes Ronin Karate Głuchołazy.
Kiedy karate dla państwa Drożdżyńskich stało się tak ważne? - Jako młody chłopak w 1984 roku zacząłem trenować w Prudniku u senseja Powroźnika, który zmarł 7 marca br. – dokładnie w tym samym dniu, w którym miałem przeszczep szpiku. Dla mnie to było bardzo symboliczne, bo ja zyskałem życie, a on odszedł. Potem miałem długą przerwę do momentu kiedy moja córka zaczęła uczyć karate, była w kadrze narodowej, zdobyła mistrzostwo Europy w karate tradycyjnym, mistrzostwo Polski - stwierdza.
- Dla mnie przygoda w karate zaczęła się siedem lat temu. Miałam duże problemy z kręgosłupem, odczuwałam silny ból i mąż nakłonił mnie do treningów. Ból ustąpił, a ja dzisiaj mam brązowy pas – mówi pani Sylwia. – Patrząc wstecz to było zabawne, bo kiedy córka miała 6 lat ćwiczyłyśmy razem w domu, ona śmiała się ze mnie, że nie wychodziło mi to tak dobrze jak jej. 

To pasja
- Naszym nadrzędnym celem jest to, aby dzieci nie siedziały przed komputerami i przed telefonami – kontynuuje prezes. Moja córka utworzyła swój autorski program do prowadzenia zajęć karate z dziećmi w przedszkolu. Mamy też bardzo fajne dzieciaki z Ukrainy, które są już po pierwszych egzaminach i mają białe pasy. Kiedyś miałem rozmowę z panem, który zapytał mnie: „Ile macie w klubie uchodźców? Ja mu odpowiedziałem, że my nie mamy uchodźców – my mamy dzieci, my mamy zawodników… - kwituje
Dla niewtajemniczonych dodajmy, że dla państwa Dorożdżyńskich klub nie jest miejscem pracy. - Zawsze bałem się, że jeśli klub będzie moim źródłem dochodu to przestanie być to moją pasją, a przekształci się w liczenie pieniędzy. Dlatego oboje z żoną jesteśmy pracownikami Zakładów Papierniczych w Głuchołazach, a nasza córka studiuje. Bez klubu i karate nie wyobrażamy sobie jednak życia – dodaje.

Agnieszka Groń

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do