
Kontynuujemy wywiad ze Zdzisławem Baranem, byłym sekretarzem Starostwa Powiatowego w Nysie, który niedawno wrócił z wyprawy życia - z Nepalu, a konkretnie z trasy trekkingowej do sanktuarium Annapurny. W czasie wędrówki w ciągu 10 dni pokonał prawie 130 km, kilkadziesiąt tysięcy schodów i - jak sam określił – „wydeptał” około 300 000 kroków. Początek trasy, którą przebył z synem oraz Nepalczykami – przewodnikiem Bibkiem i Szerpą Gyalzenem znajdował się na wysokości 1100 m n.p.m. a cel wyprawy na 4130 m n.p.m. To tam Pan Zdzisław umieścił dwie flagi – polską i powiatu nyskiego.
„Nowiny Nyskie” - Powiedział Pan, że kocha ludzi, kocha z nimi rozmawiać, a na szlaku górskim w Nepalu z pewnością spotkał Pan przedstawicieli wielu nacji…
Zdzisław Baran - Tak. Kocham rozmowy z ludźmi. Jak powiedziałem już wcześniej, obecnie – ze względu na covid - ruch na trasach nie jest duży, wręcz kameralny. Przytrafiło się nam jednak wiele ciekawych, zaskakujących spotkań. Spotkaliśmy np. Polkę z Wrocławia, która wyszła za mąż za Nepalczyka. Mają dwójkę dzieci, które okazało się, że chodzą do tego samego przedszkola, do którego chodzi mój najmłodszy wnuk, a oni mieszkają niedaleko syna we Wrocławiu. Jej mąż – a więc Nepalczyk - był zdziwiony, że nasz przewodnik to TEN Bibik, skarbnica wiedzy o Nepalu. Razem z nimi lecieliśmy samolotem, spotkaliśmy się z nimi jeszcze kilkakrotnie w czasie pobytu.
Dodam, że Nepalczycy są pięknymi ludźmi i mają niezwykle urodziwą młodzież.
- Proszę opowiedzieć o życiu ludzi.
- Ogromne wrażenie robi fakt, że na wysokości ponad 3 tys. metrów n.p.m., a więc wyżej niż szczyty naszych Rysów, czy Gerlacha, uprawiają pola. Każde poletko jest starannie wykorzystywane. Oni po prostu żyją tam jak rolnicy tylko ten widok to tak jakbyśmy przenieśli się sto lat wstecz. Zrobiłem zdjęcie i opublikowałem na swoim profilu koguta przywiązanego za nogę na takiej wysokości. Zrobiło ono dużą furorę. Hodują więc drób i muły, które służą im do transportu. Pytaliśmy naszego przewodnika jak jest z obciążeniem takich zwierząt. Według jego relacji muł potrafi unieść 60 do 70 kg. Często widywane są też bawoły, zwierzęta podobne do naszych krów tylko z większymi rogami. Zazwyczaj spotyka się pojedyncze domki, a osada to dwa, trzy. Przy pięciu to już wieś.
- Czy żyjąc powyżej 3 tys. metrów n.p.m. czasami schodzą do miasta, do życia bardziej komercyjnego?
- Nie sądzę, raczej nie. Inaczej jest z dziećmi. Na tej wysokości była maleńka szkoła. Niestety, tego dnia mieli wolne i nie mogłem tam wejść, na co miałem – jako były nauczyciel - ogromną ochotę. Dzieci chodzą do szkoły w górach w tym pierwszym etapie edukacji. Potem zwożone są na dół, do tych wielkich miast i żyją w internatach, zresztą w bardzo dobrych warunkach, o co dba państwo. Trudno mi powiedzieć, czy po takiej edukacji oni wracają do życia w górach. Nepal bowiem jako państwo bardzo mocno się zmienia.
- W jaki sposób Nepalczycy mieszkający w tak małych społecznościach pobierają się, tworzą rodziny?
- Nadal zdarzają się małżeństwa aranżowane, bo przecież w górach oni nie chodzą na dyskoteki, żeby się poznać (śmiech). Od małżeństw aranżowanych już się odchodzi, ale jeśli takowe jeszcze się zdarzają to ojciec albo starszy brat przyszłej panny młodej wyszukują przyszłego męża lub szwagra.
- Czy młodzi widują się przed ślubem?
- Tak, ale w miejscach publicznych muszą się zachowywać przyzwoicie.
- Co to znaczy przyzwoicie?
- Nie mogą się trzymać za rękę, całować, okazywać sobie czułość. To jest całkowicie zabronione.
Nasz przewodnik mówił nam też, że w Nepalu nie wolno podać sobie talerza z jedzeniem, z którego już się jadło, ale jednocześnie… dzieliliśmy się na trasie kabanosami. Na górze podano nam wódkę z prosa z dodatkiem miodu, która była podgrzewana i podawana w czajniczkach. Ten trunek był bardzo dobry.
- Zejdźmy na ziemię… Dosłownie i w przenośni. Czy zdradzi Pan ile kosztowała wyprawa?
- Szacuję, że za sprzęt zapłaciłem ok. 5 tys. zł. Myślę, że część tego wyposażenia mi się nie przyda i dzisiaj już bym tego nie kupił. Jednak posiadanie ścisłej listy przedmiotów było zalecane przez organizatora naszej wyprawy. Sam wyjazd to zaś koszt ok. 12 tys. zł. Z natury jestem człowiekiem oszczędnym i dziś wiem, że zorganizowałbym to taniej. Po prostu polska agencja wzięła pieniądze i nepalska również wzięła pieniądze, a ja z synem jesteśmy dzisiaj mądrzejsi o doświadczenie…
- Będzie powtórka? Wróci Pan do Nepalu?
- Myślę, że będzie. Będę chciał namówić żonę. Można podzielić taką wyprawę na krótsze, mniej wyczerpujące etapy. Tylko trzeba czuć chęć. Ja po prostu tego potrzebowałem wręcz pragnąłem. Jeśli ktoś nie miał takiego marzenia to zaraz wyszuka sto powodów, żeby tego nie zrealizować.
Istnieje jeszcze jedna trasa wokół Annapurny. Dla mnie chyba jednak zbyt trudna, bo z przełęczą powyżej 5,4 tys. metrów n.p.m. Nie wiem jak zniósłbym chorobę wysokościową, tym bardziej że już na tych wysokościach miałem jej lekkie symptomy. Wyczytałam, że niebezpieczne symptomy choroby wysokościowej to krwawienie z nosa, wymioty. Na szczęście nas to ominęło
Myślę, że byłbym w stanie zorganizować bezpieczny trekking – taką dwudniową wyprawę, by bezpiecznie podejść i zobaczyć wielkie góry, przespać się w schronisku na wysokości 3 tys. metrów, wyjechać jeepem, bo tak można i nasycić się tym wspaniałym widokiem. Bo ten widok to coś niesamowitego! I jeszcze ta świadomość, że prawdziwi himalaiści właśnie w tym miejscu, gdzie my zakończyliśmy wędrówkę zaczynają tak naprawdę zdobywać szczyty. Słyszeliśmy, że właśnie w tym czasie Annapurnę zdobywali himalaiści z Ukrainy wybierając drogę, którą jeszcze nikt nie szedł.
Niemal cały czas podczas naszej wędrówki widzieliśmy inną cudną górę – Machhapuchhare - Rybi Ogon - nieco niższą niż słynne ośmiotysięczniki. To jest święta góra dla Nepalczyków i to do tego stopnia, że nikt jej nie zdobył. Wyczytałem gdzieś, że jakiś obcokrajowiec zdecydował się wejść na nią, ale 100 metrów przed szczytem wycofał się, zrezygnował. Tak pięknie się zachował, by uszanować góry…
- Po każdym dniu wędrówki publikował Pan na swoim profilu facebookowym, obszerne wpisy. To był wspaniały dziennik okraszony pięknymi fotografiami. Każdy z nich spotykał się z pięknymi komentarzami i słowami wsparcia Pana od znajomych.
- Moja koleżanka z New Jersey pisała do mnie, że budziła się rano i ze względu na różnicę czasu czekała co będzie dalej, co napiszę. Te liczne wpisy były dla mnie wielkim wsparciem i dodawały mi siły. Chcę za wszystkie serdecznie podziękować.
Najpierw trzeba mieć marzenia, potem starać się je zrealizować i przekazać to innym ludziom, żeby też mieli marzenia. Ludzie często mają bowiem marzenia i nie robią nic, żeby je realizować. Oprócz tego, że w Internecie codziennie opisywałem kolejny dzień na trasie, to dużo też pisałem odręcznie. Syn mnie do tego mobilizował. Z czasem bowiem wszystko się spłaszcza, trzeba więc to robić na bieżąco - wszystko jest w głowie. Jak sobie wmówię, że muszę, to dam radę.
- Jak taka wyprawa wpływa na samopoczucie psychiczne?
- Odcięło mi chęć nie tylko od jedzenia i spania, ale także od… myślenia. Przed wyjazdem nomen omen myślałem, że będę sobie rozmyślał o życiu, ale tak się nie stało. Przez dziewięć dni w ogóle o niczym nie myślałem. Nie wiedziałem, że tak można. Dopiero po tym czasie spotkaliśmy się z Francuzami, z którymi zacząłem rozmawiać o jedzeniu. Mój rozmówca bardzo się chwalił, że u nich kulinarnie wszystko jest naj, naj. A ja do nich, że nie mają kiszonych ogórków, sera – twarogu (śmiech). Dopiero wtedy zacząłem myśleć o tym co bym zjadł, zaczęła wracać chęć do jedzenia. Odkąd kiedy przyjechałem do domu to wszystko mi smakuje. Przez przygotowania do wyjazdu i tam na miejscu zrzuciłem 10 kg.
- Jak wygląda życie w Nepalu poza górskimi szlakami, w miastach i oczywiście co pojawia się na stołach?
- Na dole jest tak jak w cywilizowanym świecie. Restauracje są bardzo piękne, kuchnia europejska, pizza itd. Jeśli chodzi o kuchnię lokalną to na śniadanie nasz przewodnik i porter (tragarz) jedli ryż razem z podaną obok w miseczce zupą z ciecierzycy oraz warzywami. Jedzą to rękami i robią to bardzo sprytnie, tak że nic im ucieka. Ryż jedzą generalnie codziennie.
Lecąc z Dubaju do Katmandu poznaliśmy przez przypadek mężczyznę. Powiedziałem do niego coś po francusku i on się odezwał. Okazało się, że służy w Legii Cudzoziemskiej na Korsyce, a dom rodzinny ma w Pokarze, czyli w drugim co do wielkości mieście Nepalu. Przyjechał do kraju na kilka tygodni i zaproponował, żebyśmy się spotkali. I tak też się stało. Zaprosił nas na kolację do siebie do domu i to było coś cudownego. Mieliśmy okazję skosztować tych dań. Była też obecna jego siostra, która wyszła za mąż za Duńczyka, który jest oficerem tamtejszej armii. Wiele się tam nauczyliśmy o życiu w Nepalu. Gospodyni domu była ubrana w piękny kolorowy strój i wyglądała prześlicznie. Zresztą oni ubierają się na kolorowo – zarówno w wielkich górach i na dole.
- Przyniósł Pan do naszej redakcji zarówno elementy sprzętu, który miał Pan ze sobą jak i pamiątki z Nepalu. Proszę o nich opowiedzieć.
- Na powitanie nepalskie biura dają kwiaty podobne do tych, które wieszane są na szyi turystów na Hawajach, a na pożegnanie z kolei otrzymaliśmy pamiątkowy szaliczek. Jeśli jesteśmy już przy powitaniach to Nepalczycy robią to wspaniale. Wspaniale witają się ze sobą wypowiadając: „Namaste! i jednocześnie składają ręce jak do modlitwy.
Przywiozłem także buddyjską misę wydającą charakterystyczny dźwięk. To tradycja sięgająca 2,5 tysiąca lat, bo wtedy w tej części świata zaczęto robić takie grające misy. Dźwięk, który powstaje w ten sposób to element modlitwy sprawiający, że jesteśmy skupieni. Tonacja dźwięku zależy od wielkości tejże misy.
A to jest mandala, czyli bardzo kunsztowny obraz. Słowo „mandala” to generalnie motyw artystyczny w sztuce buddyzmu uważany za rodzaj medytacji. Byliśmy w pracowni, gdzie wykonywano te kunsztowne dzieła. Dowiedzieliśmy się tam, że wykonanie niewielkiej mandali zajmuje uczniowi około tygodnia. Lepszy uczeń robi to w 10 dni, początkujący nauczyciel nieco większą mandalę ok. 2 tygodni, arcymistrz trzy miesiące. Ileż tam jest detali!
- Dziękuję bardzo za rozmowę i za udostępnienie zdjęć. Czekamy na kolejną Pana wyprawę.#
Rozmawiała Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie