Reklama

Nowy Jork był dla mnie szkołą życia

Nowiny Nyskie
15/03/2020 15:47

Pochodząca ze Skoroszyc Katarzyna Sperczyńska ukończyła elitarną szkołę – nowojorską akademię filmową, gdzie kształciła zarówno warsztat aktorski jak i musicalowy. Wcześniej ukończyła Akademię Muzyczną w Katowicach na Wydziale Wokalno-Aktorskim, gdzie studiowała śpiew operowy. Na początku jej muzycznej drogi była jednak Państwowa Szkoła Muzyczna II stopnia w Nysie, gdzie również ukończyła śpiew operowy.

Młodą mieszkankę Skoroszyc (a obecnie Warszawy) zawsze fascynował musical. Po ukończeniu studiów Kasia Sperczyńska zaczęła podróżować wychodząc z założenia, że jeżeli wie, co chce robić, to musi poznać środowiska, w których może to realizować. Poleciała więc do Nowego Jorku, by poznać jego specyfikę, a następnie dotarła do Kornwalii, gdzie pracowała, by zarobić na dalszą naukę. To jednak Londyn stał się dla Kasi początkiem czegoś wielkiego - przygody z Nowojorską Akademią Filmową. W stolicy Wielkiej Brytanii zorganizowano bowiem przesłuchania do nowojorskiej szkoły. Na wymarzony przez Kasię kierunek musicalowy miało dostać się zaledwie kilkanaście osób. Dziś pani Katarzyna jest już absolwentką uczelni i… jest już w Polsce.

„Nowiny Nyskie” – Jak długo trwała Pani nauka w Nowym Jorku?
- Ponad dwa lata. Kształtowano nas w szerokim spektrum zagadnień. Przed rozpoczęciem zasadniczej nauki w Nowym Jorku wyjechałam tam na miesięczny starter, żeby zobaczyć jak tam w ogóle jest. Chciałam sprawdzić, czy będę chciała tam być i tam się uczyć. Wtedy jeszcze nie myślałam, że mogę dostać się do tej szkoły, bo straszono nas, że jest to bardzo trudne - prawie nieosiągalne. Ta trudność dotyczyła zarówno fizycznej jak i psychicznej strony bycia studentem tej uczelni.

- Jak wyglądał Pani typowy dzień w Nowym Jorku, na uczelni?
- Tam zawsze było intensywnie. I to niezwykle intensywnie. Zajęcia zaczynały się o godz. 9.00. Zwykle na akademii byłam już o godz. 8.00, bo trzeba było się do zajęć przygotować fizycznie, chociażby poprzez rozgrzanie głosu i ciała. Mieliśmy m.in. zajęcia z aktorstwa, aktorstwa filmowego, oczywiście z musicalu, z technik przesłuchań co było niezwykle ciekawe, bo większość osób nie ma o tym pojęcia, że nawet drobnostki mają wówczas znaczenie. Komisja ocenia nas od momentu wejścia, a nie tylko samą naszą prezentację. 
Zajęcia kończyły się zazwyczaj o godz. 19.00, ale to nie był koniec dnia. Od godz. 19.30 do 23.00 trwały próby do spektakli, do których chcieliśmy się dostać.
Jestem bardzo wdzięczna wszystkim osobom, które wsparły mnie finansowo, żebym mogła się tam uczyć. Potrzebowałam osoby, która mnie przygarnie pod dach, za który będę płaciła nieduże pieniądze. Udało się. To było daleko od szkoły. Dojazd trwał półtorej godziny, w zależności od środka transportu i pory dnia – czasami nawet dwie godziny. Przez pierwsze miesiące niewiele spałam, bo wstawałam o godz. 5.00, a do domu wracałam o godz. 1-2 w nocy.

- Czy miała więc Pani w ogóle czas na obserwację życia Nowego Jorku?
- Przez długi czas miasto znałam z okien środków transportu (śmiech). Chciałam wykorzystać naukę w tej szkole maksymalnie, dlatego także w weekendy podejmowałam się wszystkich możliwych projektów. Ze względu, że była to szkoła filmowa występowałam np. w krótkich filmach. Na tyle na ile mogłam dawałam z siebie wszystko, tak samo jak i moi koledzy z roku. Nie miałam tak naprawdę chwili, żeby usiąść i żeby dotarło do mnie to, że tam jestem. Obok nas był park, więc kiedy miałam czas na chwilę uciekałam, żeby posiedzieć tam na trawce, na pół godziny przerwy. Więcej okazji do poznania Nowego Jorku miałam, kiedy oczekiwałam na zatwierdzenie stażu po drugim roku nauki. Wtedy wreszcie wyszłam na Manhattan (śmiech). 
Ciężko opisać życie Amerykanów w NY. Jestem mega wrażliwcem. W jednym momencie byłam w stanie rozczulić się do łez z powodu ludzkiej dobroci, która mnie spotkała, a za moment płakać z nieżyczliwości ludzkiej. Jak w Polsce miałam spektrum emocji między 1 a 10 to w NY było od 1 do 100. Dużo się działo. Nowy Jork był dla mnie akademią dorosłości – szkołą życia. 

- Czy była Pani tam jedyną Polką w nowojorskiej szkole?
- Na początku nie wiedziałam, że Austriak, który był ze mną na roku ma polskie korzenie. Dopiero kiedy nawiązaliśmy rozmowę okazało się, że mówi po polsku. Na roku byli oczywiście Amerykanie, Finlandczyk, obywatel Brazylii, Japonii, Wielkiej Brytanii. Po prostu mieszanka światowa i multikulturowa. Na naszym roku było 15 osób – w grupach po 7 i 8 osób. Liczba ta się także kurczyła, bo niektórzy rezygnowali. 
Szkoła bardzo dbała o wysoką jakość kształcenia. Bardzo często dawano nam ankiety i proszono, żeby szczerze odpowiadać na pytania w niej zawarte

- Proszę powiedzieć coś na temat swoich licznych występów dla Polonii.
- Jak już powiedziałam nie miałam wolnego czasu. A w zasadzie w moim wolnym czasie występowałam charytatywnie. Chciałam zrobić coś dla Polonii, dla niej wystąpić. Poznawałam ludzi, wchodziłam w to środowisko. Pierwszy koncert miałam w Connecticut. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności wzięłam udział także w Paradzie Pułaskiego, która jest bardzo wielką uroczystością, największą manifestacją polskości w USA. Myślę, że Pan Bóg nade mną czuwał. Zaczęło się od tego, że dziennikarz zaprosił mnie na występ do klubu seniora. Zgodziłam się na to z radością. Akurat w tym czasie był tam Stan Borys i pan, który był marszałkiem Parady Pułaskiego i dzięki jego zaproszeniu mogłam wystąpić na paradzie, gdzie zobaczyły mnie tłumy ludzi.
Te wydarzenia, występy, zaczęły się zazębiać. Ja oferowałam swój udział, a oni zaczęli do mnie dzwonić, a teraz piszą, a ja z ciężkim sercem mówię, że nie mogę wystąpić, bo jestem w Polsce. 

- Ale występowała Pani indywidualnie nie tylko dla Polonii… 
- Charytatywnie występowałam na różnych scenach, m.in. na pokazach mody. Te pokazy były przepiękne, a to, że do mnie zatelefonowano z propozycją występu było wielkim wyróżnieniem. Śpiewałam, ale na początku chcieli, żebym była modelką. Fotomodeling tak, ale pokazy nie. Z czasem chyba doszło do nich, że wolę śpiewać i w tym celu zapraszano mnie na pokazy mody.

- Zapłakała pani opuszczając Amerykę?
- Oczywiście! Obecnie przeniosłam się do Warszawy, dlatego że w stolicy jest największy dostęp do teatrów, teatrów musicalowych, dubbingu – do wszystkiego, do czego byłam szkolona. Obecnie odkrywam ścieżki w Warszawie. Staram się poznawać ludzi i nie mieć żadnych oczekiwań, żeby potem nie było rozczarowań. Marzę o tym, żeby się powiodło i żeby moja kariera mogła się rozwijać w trójkącie Warszawa, Londyn, Nowy Jork.


Rozmawiała Agnieszka Groń

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    aniela - niezalogowany 2020-03-15 17:18:24

    Some dreams come true, some don\'t but keep on dreamin\'

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do