Reklama

Nyska seniorka. Działa społecznie, mimo wieku i choroby 

Nowiny Nyskie
11/10/2020 15:16

Rada seniorów z Nysy zakończyła 4-letnią kadencję. 84-letnia Teresa Hanasz, która była radną przez minione 8 lat, ma powód do satysfakcji. Złożyła kilkanaście wniosków, z których większość została zrealizowana. Jest społecznikiem z urodzenia, za co otrzymała 7 odznaczeń honorowych i 21 dyplomów. - Ta działalność trzyma mnie przy życiu – mówi „Nowinom”. 

- W radzie seniorów była Pani dwie kadencje. Co udało się Pani w tym czasie zrobić?
- Miałam 76 lat, kiedy po raz pierwszy zostałam radną. Dziś mam 84 lata. Przez te lata pracy w radzie seniorów złożyłam 15 wniosków, a na koniec tej kadencji jeszcze dwa. Czyli w sumie 17 wniosków.
- Czy zostały zrealizowane przez władze Nysy?
- Zrealizowana została budowa chodnika przy ul. Kramarskiej. Pięć lat czekałam, cały czas dokuczałam, co sesję wracałam do wniosku. Chodnik był w takim stanie, że starsi ludzi skręcali nogi w kostkach. Chyba burmistrzowie mieli mnie dość i się doczekałam (śmiech). Koło poczty załatwiłam ławkę. Za mostem w stronę cmentarza komunalnego nie było przystanku. Teraz jest. To był mój wniosek. Napisałam też wniosek odnośnie starego cmentarza, żeby podłączyć kran przy wejściu do korytarzyka w ubikacji. Ludziom nie chce się chodzić po wodę do bramy, biorą ją w toalecie. Stawiają wiaderko na umywalce i kiedy jest pełne rozlewają wodę po podłodze. Inni wchodzą w brudnych butach, rozdeptują błoto. Kobieta rano pozmywa, posprząta, a za jakiś czas znów jest nabłocone. A ona ręce urabia. To wina ludzi i wina zarządu cmentarza, który mógłby zrobić kran w korytarzu przed kabinami WC. Wkrótce będzie remont domu cmentarnego i zostanie to zrobione. Nadal jednak nie usunięto konarów lipy, z których spadź niszczy nagrobki. Tam są też groby mojego męża i córki. Z powodu raka mózgu nie mogę się schylać. Opłacam jedną panią, która je sprząta, ale ona musiałaby dzień w dzień myć nagrobki przez te gałęzie lipy. 
Nie udało mi się też załatwić ustawienia ławki na trasie od „Rolnika” do ulicy Opawskiej, o którą mnie prosili mieszkający tam starsi ludzie. Odpisano mi, że nie ma pieniędzy. Pozostał też niezałatwiony problem podwórka między Celną a Kramarską. Pijacy załatwiają tam potrzeby fizjologiczne. Kiedyś podchodzili też pod nasz blok. Brudzili i szukali, co by tu zwinąć - ukradli nawet z balkonu rondel z gołąbkami (śmiech). Jako blokowa w spółdzielni załatwiłam, że posadzono nam żywopłot. Wnioskowałam też jako radna, żeby obudowano śmietniki na podwórku. Ludzie z miasta jadąc do Biedronki wrzucają tam swoje śmieci i jest bałagan. Niestety ten wniosek pozostał niezałatwiony. Nadal też wjeżdżają tu samochody i niszczą trawniki.
- Jako radna seniorka działała Pani bardzo aktywnie. Wcześniej też pracowała Pani społecznie w innych organizacjach?
- Kiedy synowie chodzili do szkoły to pracowałam w trójkach klasowych. Byłam opiekunem społecznym PCK, ławnikiem w sądzie i kuratorem społecznym. Działałam w Związku Osób Niepełnosprawnych, gdzie w zarządzie byłam sekretarzem. Sekretarzem byłam też w Związku Emerytów. Miałam maszynę do pisania, umiałam pisać protokoły i sprawozdania. Byłam i nadal jestem w Dziennym Domu Pobytu, który bardzo lubię. 
- Pani Tereso, tak szybko prześliznęła się Pani po swojej działalności. Ale była Pani nie tylko sekretarzem w tych organizacjach. Udzielała się Pani aktywnie przy przygotowaniach imprez i uroczystości. Były przebieranki, śpiewy, układała Pani wiersze?
- Tak, to prawda. Przygotowywałam stroje, śpiewy, wiersze, dowcipy. Wszędzie mnie było pełno. Robiłam też zdjęcia do gazetek i kronik. Potem pisałam sprawozdania z uroczystości i z każdej wycieczki.
- A propos kronik. Prywatnie robi Pani kronikę wydarzeń Nysy, naszej gminy i powiatu?
- Tak, gromadzę od kilkudziesięciu lat wycinki artykułów z byłych i obecnych regionalnych gazet (bardzo dużo też z „Nowin Nyskich”) o tym, co ważnego wydarzyło się w naszym regionie (np. wymarsz wojska z Nysy, powódź itp.), a także o bardzo ważnych wydarzeniach w kraju (jak np. śmierć papieża, tragedia smoleńska). Rozpoczęłam już 10 tom mojej kroniki. Myślę, że po mojej śmierci trafi ona do archiwum opolskiego i będzie skarbnicą wiedzy o naszych czasach.        
- Jest Pani regionalną patriotką. Czy jest Pani nysanką od urodzenia?
- Nie. Urodziłam się w górskiej wiosce Poręba, koło Myślenic. W domu było nas pięcioro, klepaliśmy biedę. Tato zmarł kiedy miałam 7 lat, a najmłodszy brat pół roku. Mama z sierpem lub kopaczką chodziła na zarobek, czasem dobrzy ludzie dorzucili jej bochenek chleba. Ciotka i wujek spod Prudnika powiedzieli do mamy: „Daj nam Tereskę do pomocy”. Byłam służącą u nich, oni szli w pole, a ja zostawałam w domu i musiałam uskrobać pół wiadra ziemniaków, podwórko pozamiatać, ubikację z drewna wyszorować i opiekować się dwójką dzieci. Miałam tylko 12 lat, koleżanki wołały mnie do zabawy a ja nie mogłam wyjść. Kiedy mama przyjechała ubłagałam, żeby mnie zabrała z powrotem do tej naszej biedy. Po kilku latach mama kupiła w tej samej wiosce pół domu i tam zamieszkaliśmy. Po podstawówce z koleżankami poszłyśmy złożyć dokumenty do liceum przedszkolanek w Prudniku. Byłam mała, wychudzona. Lekarz powiedział: „Nie nadajesz się do dzieci, bo sama wyglądasz jak dziecko”. Ukończyłam technikum rolnicze. Po maturze dostałam nakaz pracy jako agronom rejonowy. Wybrałam Przełęk, by być bliżej domu. Tam poznałam mojego przyszłego męża Zygmunta. Założyliśmy rodzinę. Na świat przyszła nasza córeczka, która niestety zmarła w wieku 8 miesięcy. Wychowaliśmy dwóch synów: Andrzeja i Ryszarda. Doczekałam się trójki wnucząt i dwójki prawnucząt. Wspólnie z mężem przeżyliśmy 54 lata. Od 10 lat jestem wdową. Mąż był dobry, spokojny, dbał o rodzinę. Pracował w ZUP, a ja w Cukrach Nyskich jako fakturzystka. Miałam 32 lata, kiedy poważnie zachorowałam na błędnik, gdzie stałam tam nagle leciałam na ziemię, cały czas wymiotowałam. Ponad 6 lat trwało leczenie, m.in. w klinice we Wrocławiu, a także w Krotoszynie u znachora, który leczył mnie pyłkiem kwiatowym i ziołami. Bardzo mi pomógł. Choroba została jednak tylko podleczona. Nie mogłam się schylać, denerwować i miałam się oszczędzać, co było nierealne. Miałam dom, dzieci, rodzinę, o którą chciałam zadbać. Ale udało mi się jakoś żyć z tą chorobą. Kilka lat temu jednak wykryto u mnie raka mózgu. Ale nie poddałam się, nie przestałam działać. 
- Nie zamknęła się Pani w domu. Lubi Pani być z ludźmi?
- Tak, praca społeczna trzyma mnie przy życiu. W domu bym oszalała! Wiecznie lubię coś robić. Przestałam być radną, ale nadal chodzę na zajęcia do Klubu Seniora „Plus” prowadzonego przez Ośrodek Pomocy Społecznej i do Domu Dziennego Pobytu. 
- Pani pasją są też konkursy? Jako stała czytelniczka „Nowin Nyskich” wygrała Pani u nas oraz w innych gazetach wiele nagród?
- Tak. Szczególnie uwielbiałam krzyżówki. Teraz z nich zrezygnowałam ze względu na ból głowy, ale robię wykreślanki (przyp. p. Teresa pokazuje nowy egzemplarz wykreślanek). Brałam też udział w konkursach fotograficznych. Moje prace były wystawiane w muzeum i w teatrze w Opolu. Zostałam też nominowana przez prezesa Związku Osób Niepełnosprawnych do konkursu opolskiego „Sensotwórcy”. Napisałam autobiografię o mojej pracy społecznej. Otrzymałam nagrodę na gali w Opolu. Z innymi laureatami z Opolszczyzny byłam też dwa razy na wycieczce w Warszawie, gdzie zwiedzaliśmy sejm. 
- Za swoją działalność otrzymała Pani odznaczenia i dyplomy. Czy policzyła Pani je wszystkie?
- Tak, musiałam je policzyć pisząc autobiografię (śmiech). Mam 7 odznaczeń honorowych i 21 dyplomów od różnych organizacji. Wszystkie za prace społeczne. 
- Gratuluję Pani Tereniu! Życzę zdrowia i nadal tak ogromnej aktywności. Dziękuję za rozmowę.#
Rozmawiała Danuta Wąsowicz-Hołota                           

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do