
Dwóch mieszkańców Głuchołaz zostało skazanych za zabójstwo trzech kobiet. Do zbrodni doszło w Niemczech, gdzie pracowali. Proces był poszlakowy, bo za winą braci J. nie przemawiały żadne bezpośrednie dowody. Przez cały proces nie przyznawali się do winy. Byli w złym miejscu o nieodpowiednim czasie?
Wydarzenia jakie miały miejsce 22 września 2000 roku w stadninie koni Bosenhof w niemieckim kurorcie Bad Kreuznach już na zawsze wryły się w pamięci mieszkańców. Ze względu na brutalność czynu, niskie pobudki zleceniodawcy czy też chciwość sprawców, zbrodnia ta postrzegana jest jako jedna z najkrwawszych mordów w historii niemieckiego landu Nadrenia Palatynat.
Żona, teściowa i szwagierka
Trzy kobiety zamordowane zostały między 5.30, a 6.10 rano. Każda z nich poniosła śmierć w ten sam sposób. Wystarczyło zaledwie 40 minut, aby w bestialski sposób odebrać życie Ulrice S., którą to śmierć spotkała przed domem. Prawdopodobnie o poranku karmiła psy. Następnie zamordowano Ursule L. w trakcie śniadania, a ich matkę, Karin L. w trakcie snu. Zabijano je w ten sam sposób – uderzenie w tył głowy, a następnie poderżnięcie gardła. Narzędzia zbrodni nigdy nie znaleziono. Obrażenia wskazują na to, że cios zadany był murarskim młotkiem, a cięcia głębokie, bo sięgające aż do kręgosłupa, nożem do chleba o długości ostrza około 20 cm. W tym przypadku na miejscu zbrodni odnaleziono jedynie opakowanie po nożu.
Mąż, zięć i szwagier
Brutalnie zamordowane kobiety łączy jeden mężczyzna – mąż, zięć i szwagier – Rupertus S. Był on w konflikcie z żoną, obawiał się, że ta weźmie z nim rozwód. Do tego namawiała ją jej matka 58-letnia Karin L., obawiając się o dalsze losy córki. Jedynym rozwiązaniem jakie dostrzegał Rupertus S. było pozbycie się żony, teściowej, a także szwagierki, którą to postrzegał jako ostatnią osobę stwarzającą dla niego zagrożenie. Oszczędził jedynie swojego 6-letniego syna, gdyż w nim nie dostrzegał zagrożenia dla swojego majątku i społecznej pozycji. Sam nie był w stanie dokonać brutalnego czynu. Zwrócił się do Arthura B., który to w stadninie pełnił rolę nadzorcy oraz prowadził prace budowlane zatrudniając w gospodarstwie nielegalnie cudzoziemców. Arthur B. miał zorganizować osoby chcące podjąć się morderstwa. Istnieje domniemanie, że był on szantażowany przez Rupertusa, że w razie odmowy wyjawi jego nielegalny proceder polegający na zatrudnianiu cudzoziemców na czarno. W toku późniejszego śledztwa na jaw wyszło, że Rupertus S. był tajnym współpracownikiem policji. Ze względu na bezpośredni związek z kryminalnym półświatkiem pomagał policji m.in. w rozwiązaniu kryminalnych spraw dzieląc się informacjami.
Pracowali w stadninie
Rupertus S. przez niemiecką policję zatrzymany został po upływie zaledwie dwóch dni. W początkowej fazie śledztwa krąg podejrzanych obejmował około 30 osób, które w tym czasie przebywały w stadninie. W tym gronie byli także mieszkańcy Głuchołaz, bracia Marek i Jacek J. Podejrzenia spadły na nich głównie z dwóch powodów: pierwszy z nich to fakt, że w stadninie zatrudnieni byli na czarno, natomiast drugi – w dzień morderstwa powrócili do Polski. Działania związane ze śledztwem przez stronę niemiecką prowadzone były na szeroką skalę. Przeprowadzono badania krwi i DNA pośród wszystkich z kręgu podejrzanych osób. Po analizie stwierdzono, że ślady krwi pozostawione na miejscu zbrodni należą do Jacka J. Istnieje prawdopodobieństwo, że został on pogryziony przez psa jednej z kobiet, który to bronił swojej właścicielki. Z kolei Jacek J. tłumaczył się, że jego krew w stadninie znalazła się przypadkowo podczas wykonywania prac, w trakcie których uległ skaleczeniu. Zeznania te podważyła jednak inna pracownica stadniny. Linia obrony podejrzanego upadła po tym jak kobieta zeznała, że przed tragedią wysprzątała cały dom i pomieszczenia gospodarcze. Dodatkowo głuchołazianina pogrążył jeden szczegół. Przy zwłokach Ursuli L. technicy kryminalni znaleźli opakowanie po nożu do krojenia chleba, a na nim odciski palców Jacka J. Przeprowadzona sekcja zwłok ofiar wskazywała, że właśnie przy użyciu takiego noża dokonano zbrodni.
Kto zabił?
Prowadzony proces był poszlakowy. Przeciwko braciom J. nie przemawiały żadne bezpośrednie dowody. Przez cały procesu nie przyznawali się do winy. Skazany w Niemczech na dożywocie Rupertus S. za zlecenie zabójstwa żony, szwagierki i teściowej zaprzeczał, że związek z tym mieli bracia J. Zaprzeczał temu także wskazany pośrednik, skazany na 10 lat Arthur B.
Opolski sąd zwrócił się z prośbą do Niemiec, aby przewieziono Rupertusa S. do Polski celem przesłuchania przed tamtejszą Temidą. Kolejny raz zaprzeczył, aby bracia J. mieli jakikolwiek związek ze sprawą, podkreślił, że nikomu nie zlecał żadnego zabójstwa. Jak wspomniano wcześniej proces składał się jedynie z poszlak. Na niekorzyść braci wpływ miało nie tylko to, że pracowali na czarno, czy też na miejscu zbrodni znaleziono ślady krwi Jacka J., a także opakowanie po nożu z jego odciskami palców. Kolejnym argumentem przeważającym na ich udział w zbrodni był fakt, że w dzień tragedii wrócili do kraju. Tłumaczyli później, że w miejscu, w którym pracowali dowiedzieli się o godzinie 7.00, że dostawca materiałów nie dostarczył ich na czas, a zarządca farmy kazał im w związku z tym wracać do Polski. Z kolei ich powrót wiązał się z chrzcinami córki Marka J., które miały miejsce następnego dnia po powrocie. W prowadzonej obronie nie pomagała im także zbytnia rozrzutność na kilka dni przed zbrodnią, bracia taksówką jechali z Głuchołaz do Goerlitz. Jacek J. w okresie przed tragedią miał bliski kontakt z Arthurem B. i był postrzegany jako jego prawa ręka.
Sami się zgłosili na policję
Bracia twierdzą, że zostali wrobieni, że są niewinni. Marek J. o dokonanej zbrodni w Bossenhof usłyszał od innego polskiego pracownika, a z kolei ten informacje zdobył z telewizji. Na dowód swojej niewinności podkreślają, że pozostawione odciski palców w miejscu zbrodni powstać mogły w wyniku prowadzonych przez nich prac, a ślady krwi Jacka J. wiążą się z prowadzeniem prac remontowych. Wśród nich wymieniają wstawianie okna, w trakcie której to czynności Jacek uległ zranieniu, stąd powstałe ślady krwi. Bracia dobrowolnie udali się do Goerlitz celem złożenia odcisków palców i próbek DNA. Zgodnie uważają, że gdyby mieli jakikolwiek udział w tej sprawie czy też byli winni nie posunęliby się do tego. Wszystkie powyższe argumenty nie przekonały wymiaru sprawiedliwości. W dniu 7 kwietnia 2005 roku przed Sądem Okręgowym zapadł wyrok. Jacek J. został skazany za potrójne morderstwo i otrzymał karę 25 lat pozbawienia wolności. Z kolei jego brat Marek skazany został na 8 lat więzienia. W uzasadnieniu wyroku Marka J. sąd stwierdził, że ten wspierał psychicznie brata, a także dał mu alibi na czas procesu. Po ogłoszeniu wyroku na sali obrad dało się usłyszeć krzyki Jacka J. – „Pani doskonale wie, że to nieprawda! Sprzedaliście nas!”. Bracia J. od wyroku się odwołali. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu podtrzymał karę 25 lat pozbawienia wolności dla Jacka J. z kolei jego brata Marka Sąd Okręgowy w Opolu po ponownym rozpatrzeniu sprawy uniewinnił.
W złym miejscu o nieodpowiednim czasie?
Motywy Rupertusa S. są znane, zlecił zabójstwo żony, teściowej i szwagierki w obawie o swój dalszy los. Nie chodziło głównie o majątek, jednakże w przeważającej mierze o utratę statusu społecznego jaki posiadał. Kryminologia, w przeciwieństwie do badań nad motywami zbrodni na tle seksualnym czy też sprawców zabójstw seryjnych, do tej pory nie zajmowała się sprawcami mordów na zlecenie. Jedyne co jest pewne, to fakt, że w przeważającym stopniu głównym motywem jest chęć zemsty, motyw materialny czy też przestępcze porachunki. Teresa Bielska, wykładowca psychologii w Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie stwierdza, że im bardziej prymitywna jest osobowość człowieka tym szybciej zapada decyzja o wynajęciu mordercy, czy też podjęciu się samemu dokonania zbrodni. Wymiar sprawiedliwości zna przypadki, że zapłatą za dokonane zabójstwo była jedynie butelka wódki. Świadczy to o niskim poziomie inteligencji sprawców. Z kolei jako ciekawostkę można przytoczyć niepotwierdzone informacje znane policjantom ze stołecznego wydziału zabójstw, że za głowę Wiesława Niewiadomskiego, ps. „Wariat”, brata „Dziada” mafia pruszkowska dawała milion dolarów. Informacji tych nigdy nie udało się zweryfikować czy była to prawda, czy też jedynie przechwałki przestępczego półświatka.
Analizując powyższą historię nasuwa się pytanie, czy Jacek J. jest winny zarzucanego mu czynu, czy też został bezpodstawnie oskarżony, będąc w złym miejscu o nieodpowiednim czasie. Czy Jacek J. nie stał się czwartą ofiarą plugawego charakteru Rupertusa S.
Krzysztof Reszczyk, Karolina Mogielska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie