
Wywiad z Urszulą Woźniak, nysanką, studentką Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, najmłodszą laureatką nagrody Karski 2020.
„Nowiny Nyskie” – Ula, przyjmij wielkie gratulacje i wyrazy szacunku w związku z otrzymaniem tak prestiżowej nagrody. Jak to się stało, że zostałaś do niej zgłoszona?
Urszula Woźniak - Kiedy w grudniu ubiegłego roku pani doktor Marta Ruszecka zadzwoniła do mnie informując o nagrodzie Karski 2020, na początku kręciłam nosem na samą propozycję zgłoszenia mnie do niej. Uważałam i nadal tak sądzę, że w Polsce jest dużo innych cudownych ludzi, którzy robią wielkie rzeczy dla społeczeństwa. Ogłoszenie wyników konkursu miało odbyć się w marcu, więc pomyślałam, że skoro nikt się ze mną nie skontaktował, to znaczy, że wyłoniono innych laureatów. Potem jednak okazało się, że nastąpiło przesunięcie terminu wyników. Zgłoszeń było bardzo dużo. Z tego grona pracownicy fundacji wybrali 20 osób. Spośród nich kapituła nagrodziła Aleksandrę Wiśniewską, Tomasza Głażewskiego i… mnie. Byłam ogromnie zaskoczona, a jednocześnie wzruszona. Tu od razu chcę wspomnieć i pozdrowić moje koleżanki i kolegów, którzy wraz ze mną współtworzyli wolontariat covidowy. Ta nagroda jest wyróżnieniem dla całego naszego zespołu!
- Jesteś wyjątkowo skromna… W jaki sposób rozpoczęła się Twoja działalność w ramach wolontariatu?
- Od początku pandemii bardzo mnie gryzło to, że ja – student medycyny – w tak szczególnym czasie siedzę w domu, a moim jedynym obowiązkiem jest nauka zdalna. A przecież będąc na kierunku lekarskim, mam większe możliwości, chociażby ze strony czysto formalnej obejmującej niezbędne dokumenty, badania, czy zaświadczenia do pracy w szpitalu. Słyszałam jednak, że będąc na drugim, a teraz na trzecim roku nie przydam się, że będę tylko marnować środki ochrony osobistej. Dopiero jesienią podczas wykładów z propedeutyki interny z docentem Wojciechem Bargiem, kierownikiem Kliniki Chorób Wewnętrznych, Pulmonologii i Alergologii we Wrocławiu, dowiedziałam się, że może być inaczej i naprawdę możemy stanowić realną pomoc dla pracowników, a przez to dla pacjentów. Jedna z koleżanek na roku jako pierwsza zgłosiła się do pana doktora Krzysztofa Gomułki, który zajmował się koordynacją wolontariatu w klinice i zorganizowała pierwsze spotkanie. Był to czas na zadawanie wszelkich pytań i rozwiewanie wątpliwości, których i w mojej głowie było sporo, czego nie kryłam podczas rozmów. Najbardziej nurtującym tematem było nasze bezpieczeństwo, a co za tym idzie zdrowie osób, z którymi przebywamy na co dzień. Był to chyba główny hamulec wszelkich działań. Mieliśmy następnie ustalić sprawy organizacyjne i ustalić termin następnego spotkania.
Na początku osób zainteresowanych było kilkadziesiąt. Uznałam, że aby rozpocząć wolontariat, musimy zrobić szybko pierwszy krok. Jednocześnie rozważałam, jakie propozycje działań ze strony studentów możemy zaproponować.
- Stałaś się szefową?
- Z racji mojej aktywności w dyskusji i stworzenia prototypu harmonogramu pan doktor Gomułka poinformował mnie, że kierownik kliniki chciałby, aby był wyznaczony student-dyrektor wolontariatu z jednoczesnym zapytaniem, czy nie chciałabym podjąć się tej odpowiedzialności. Moi koledzy i koleżanki z roku nie mieli nic przeciwko. Takim oto sposobem stałam się koordynatorem akcji. Pełniłam tę funkcję w klinikach, a następnie w szpitalu tymczasowym przy ul. Rakietowej 33 we Wrocławiu, gdzie został przeniesiony nasz macierzysty oddział - tam już pod nadzorem doktora Janusza Sokołowskiego, dyrektora placówki.
- Co Wy jako studenci medycyny robiliście na oddziale covidowym?
- Na początku w klinice było kilkunastu pacjentów i naszym zadaniem było wykonanie pomiarów wszystkich parametrów, a więc saturacji, ciśnienia, temperatury, cukru. Mieliśmy oczywiście zapewnione takie same środki ochrony osobistej jak cały personel medyczny. Pomagaliśmy przy pielęgnacji, a więc zmienianiu pieluch, przy myciu, asystowaliśmy przy czynnościach pań pielęgniarek i lekarzy. Do naszych zadań należało także pojenie i karmienie. Przy tlenoterapii pacjenci są bardzo spragnieni, a często nie mają siły sami się napić. To są z pozoru prozaiczne sprawy, ale niezbędne, ponieważ mogą wpłynąć na działanie leków czy mierzone parametry życiowe. Podobnie z żywieniem - pacjenci w sile wieku wstydzili się poprosić o pomoc przy posiłku, nie przyznając się, że są najzwyczajniej w świecie głodni, a sięgnięcie po swoją porcję leżącą na szafce obok było zbyt ciężkim zadaniem. Upokarzające było dla nich również korzystanie z naszego wsparcia przy zaspokajaniu swoich podstawowych potrzeb fizjologicznych. Sytuacje, o których wspomniałam, nie dotyczyły każdego, ale było sporo takich osób. Kiedy wykonaliśmy wszystkie podstawowe czynności, mogliśmy dołączyć do wizyty lekarskiej. Pełniliśmy także poniekąd funkcje terapeutyczne - my mieliśmy czas, żeby nieco dłużej zatrzymać się przy czyimś łóżku, porozmawiać, wysłuchać, potrzymać za rękę, czy wesprzeć słowem. Większość pacjentów, którzy trafili na ten oddział było po prostu przerażonych sytuacją, w której się znaleźli. To, co wyniosłam z Rakietowej – pomijając nabyte umiejętności medyczne - to świadomość jak ważna jest rozmowa z pacjentem. Czasami tylko to wystarczyło do poprawy parametrów na monitorze. Zwykłe rady typu: „proszę oddychać przez nos, a nie usta” podczas tlenoterapii zmieniały sytuację: człowiek w ciągu 10 minut z saturacji 85 wchodził na saturację 95.
- Dla Was była to z pewnością cenna praktyka.
- Tak. Praktyki, przynajmniej mi, bardzo brakowało, a wolontariat dawał niepowtarzalną możliwość poznania pracy w warunkach reżimu sanitarnego i przede wszystkim kontakt z pacjentem. Z racji elastycznego grafiku, mogliśmy pogodzić to z naszymi uczelnianymi obowiązkami i zajęciami. Wolontariat odbywał się codziennie przez siedem dni w tygodniu w dwóch czterogodzinnych blokach – porannym i popołudniowym. Staraliśmy się nie przekraczać tego czasu z racji na nasze bezpieczeństwo, ale jeśli była potrzeba to spędzaliśmy tam nawet sześć godzin. Codziennie przekazywałam także informację pani oddziałowej Renacie Grocholskiej-Skibie ile osób będzie następnego dnia. Kiedy przenieśliśmy się do szpitala przy ul. Rakietowej organizacja została zmieniona, bo i skala potrzebnej pomocy była inna. Zapisywaliśmy się z tygodniowym wyprzedzeniem, a rozpiska trafiała do pani doktor Ewy Fabich, nadzorującej prace pielęgniarskie. Dla mnie wolontariat w klinice był wstępem do tego, co robiliśmy na Rakietowej, gdzie w momencie szczytu było prawie 300 pacjentów. Oczywiście, wszystkie nasze działania były nadzorowane. Byliśmy „dodatkową parą rąk”, którą kierował lekarz, pielęgniarka lub ratownik medyczny. W tym miejscu chciałam zrobić wielki ukłon w stronę pracowników - personel był cudowny. Wytworzyła się atmosfera wspólnej pracy, grania w jednej drużynie, do jednej bramki. Mogliśmy jednocześnie uczyć się, zdobywać doświadczenie i pomagać - połączenie doskonałe.
- Byliście świadkami odchodzenia ludzi?
- Ja byłam raz przy takiej sytuacji… Za to zdecydowanie częściej mogliśmy patrzeć jak stan zdrowia chorych się poprawia. W ostatnim dniu mojego wolontariatu na oddziale było już tylko pięciu pacjentów, z czego jeden razem ze mną wychodził ze szpitala!
- O jakiej specjalizacji myślisz?
- Po wolontariacie na Rakietowej już naprawdę nie wiem, tak wiele mi się podoba (śmiech). Jak tylko mogłam, dołączałam do wizyt lekarskich internistów, starając się jak najwięcej od nich nauczyć, z drugiej strony, za każdym razem gdy radiolog wykonywał USG czy RTG, z ciekawością przyglądałam się ukazującemu się na monitorze obrazowi. Jestem również pod wrażeniem działań anestezjologów, które niejednokrotnie dawały spektakularne rezultaty, ale jednocześnie moje serce skradły noworodki na oddziale neonatologicznym, na którym mieliśmy okazję być w ramach zajęć z propedeutyki pediatrii. Jakby tego było mało, na początku studiów rozważałam pediatrię i endokrynologię (śmiech) i nadal gdzieś z tyłu głowy o tych specjalizacjach myślę. Jeszcze kilka lat nauki przede mną, mam nadzieję, że do tego czasu wyłonię „zwycięzcę”.
- Czy były już gratulacje z uczelni?
- Tak. W piątek mieliśmy spotkanie z JM Rektorem prof. dr. hab. Piotrem Ponikowskim. Rozmawialiśmy jak dalej rozwijać wolontariat. Skoro udało nam się wykorzystać ten zapał przy covidzie to i po nim również będzie to możliwe. Jeszcze raz jednak chcę podkreślić, że byłam tylko jedną z wielu wolontariuszek, więc wszelkie podziękowania są dla wszystkich studentów, którzy uczestniczyli w tej akcji
Rozmawiała Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Gratulacje dzielna i Mądry z ciebie dziewczyna i duma nysy