
- To był wspaniały, dobry człowiek. Każdej kobiecie życzę takiego męża, a dziewczynie takiego chłopaka. Ja Bogu dziękowałam, że go miałam, kochałam go. Przeżyliśmy ze sobą czterdzieści lat zgodnego małżeństwa. Niestety, kiedy trafił do szpitala nie pozwolono się nam z nim pożegnać. Mój mąż odszedł w samotności, nie mogłam go potrzymać za rękę, ostatni raz przytulić i pocałować – mówi ze łzami w oczach nysanka. Choć była zaszczepiona przeciwko koronawirusowi, to nie pozwolono jej pożegnać się z umierającym ukochanym mężem.
Nie miał koronawirusa
Jan Muszkiet zmarł 29 listopada w wieku 79 lat w nyskim szpitalu. Nie miał koronawirusa. 12 listopada na ul. Prudnickiej doznał udaru mózgu, po którym trafił na oddział neurologii nyskiego szpitala. Stamtąd po 9 dniach wysłano go na rehabilitację do szpitala w Korfantowie. - Na oddziale neurologii opieka była bardzo dobra, a co ważne przy zakazie odwiedzin chorych, nie było żadnego problemu z informacjami na temat stanu zdrowia taty – mówi Agnieszka Uglis, córka pana Jana.
- Wiedzieliśmy wszystko, co dzieje się z mężem, jaki jest jego stan i co mamy zrobić. Błyskawicznie załatwiono nam też rehabilitację w Korfantowie, gdzie został zawieziony prosto ze szpitala. W Korfantowie był tylko jedną dobę – żali się żona pana Jana.
- Zrobiono mu badania, gdzie okazało się, że tato wyszedł ze szpitala z Nysy z urosepsą. Do tego dostał wysokiej gorączki, więc lekarze z Korfantowa zdecydowali, że musi wrócić do Nysy, gdzie zajmą się nim profesjonaliści. Zapytałam skąd się to wzięło, to lekarz powiedział mi, że to bakteria szpitalna – nie kryje Agnieszka Uglis.
Powrót do Nysy
Pan Jan z Korfantowa trafił na oddział wewnętrzny „B” nyskiego szpitala. Tam, jak twierdzi rodzina, miano podać mu antybiotyki i wyleczyć go z zakażenia. Zamiast tego rodzinę spotkał dramat. - Na oddział nie mieliśmy prawa wejścia, bo covid. Nawet zaszczepieni jak my nie mają takiej możliwości. Zostaje tylko kontakt telefoniczny, ale tato, jako osoba po ciężkim udarze, nie był w stanie rozmawiać, bo był nieprzytomny – relacjonuje córka zmarłego. - O jego stanie zdrowia również nie mogliśmy się za wiele dowiedzieć dzwoniąc na oddział. Pielęgniarka, która odebrała, kazała dzwonić do oddziałowej. Oddziałowa do lekarza dyżurnego, a ten kazał mi dzwonić do ordynatora, a ordynator do dyrektora szpitala – relacjonuje Agnieszka Uglis, która nie rozumie jak można tak traktować ludzi, którzy martwią się o swoich bliskich. - Personel jest opryskliwy i bezczelny. Próbowano mi wmówić, że tato nie wyraził zgody na udzielanie mi informacji o swoim stanie zdrowia! Tylko jak miał to zrobić, skoro był sparaliżowany od czubka nosa do czubka palca u nogi? Nie był w stanie mówić! – dodaje. Rodzina twierdzi, że przez okres pobytu zmarłego na oddziale, tylko raz udało się porozmawiać z ordynatorem. – Usłyszałam, że tato ma wiele chorób, o czym wiedziałam i że jego stan jest niezmienny – zdradza. – My toczyłyśmy wojnę o jakąkolwiek informację na temat stanu jego zdrowia. Dodzwonienie się tam graniczy z cudem, a jak już ktoś obierze, to jest tragedia, żeby się czegoś dowiedzieć – przekonuje córka zmarłego.
Ściana płaczu
Bezpośredni kontakt dla rodzin pacjentów możliwy jest tylko o godzinie 13.00 przed drzwiami oddziału. - Rodziny stoją w kolejce, czekają aż ktoś z łaską wyjdzie do nich i cokolwiek powie. Tam jest ściana płaczu, multum ludzi czeka na informację o stanie zdrowia swoich bliskich – opisuje.
Niech go sobie zabiera!
Jeszcze większą traumę przeżyła pani Eugenia. - Prosiłam, żeby wpuścić mnie do męża, chociaż na minutę, żebym go zobaczyła. Pielęgniarki powiedziały mi, że jak tak męża kocham, to niech go sobie zabiorę do domu! Niech sobie karetkę wynajmę i zabiorę, i żebyśmy przestały bez przerwy wydzwaniać! – płacze. - Kiedy leżał na oddziale udarowym, to mnie wpuścili, mogłam go potrzymać za rękę, widziałam, że reagował na to – dodaje. Kobieta prosiła też, żeby wezwać do męża kapłana z sakramentem chorych i komunią świętą. - Jesteśmy bardzo wierzący, to dla nas bardzo ważne. Usłyszałam tylko - co jeszcze wymyślę! – opowiada starsza kobieta. - Myśmy się tyle nasłuchali przez telefon, tylko dlatego, że chcieliśmy wiedzieć jaki jest jego stan. To chyba naturalne – pyta córka pani Eugenii.
Kobiety mają pretensje, że nie poinformowano ich o tym, że stan pana Jana się pogorszył i w każdej chwili może odejść. - Jak to jest, że ja rano dzwonię na oddział i nikt mi nie potrafi udzielić informacji, jaki jest stan zdrowia taty, albo mówią, że stan jest niezmienny, a w nocy dzwonią z informacją, że nie żyje?! – pytają.
Nie winią szpitala
Nasze rozmówczynie podkreślają, że nie obwiniają szpitala o śmierć najbliższego im człowieka.
- Wiemy, że był osobą schorowaną, po rozległym udarze. Nie mam pretensji, że zmarł, tylko o to, jak się obchodzą z pacjentami i ich rodzinami. Rozumiem, że są obostrzenia, ale nie możemy zapominać o człowieczeństwie, o empatii, o tym, że rodziny pacjentów też cierpią. Nie ma nic gorszego jak umierać w samotności – tłumaczą, dlaczego chciały nagłośnić sprawę. - Rodzina nie jest wpuszczana na oddział, więc na dobrą sprawę nikt nie wie, co się dzieje z tym pacjentem! Kazano nam kupić leki, które po śmierci oddano nam nawet nieotwarte! To jak go tam leczyli? Nawet po śmierci nie pozwolono nam go zobaczyć w szpitalu. W zakładzie pogrzebowym okazało się, że był brudny. Tam też powiedziano nam, że na oddziale B jest największa śmiertelność. Również podczas rozmów z naszymi znajomymi słyszeliśmy podobne opinie – nie kryje córka.
Szpital odpowiada na zarzuty rodziny
Dyrekcja nyskiego szpitala odniosła się do zarzutów stawianych przez rodzinę pacjenta, który zmarł na oddziale wewnętrznym „B” nyskiego szpitala. Choć przekonuje, że nie doszło do żadnych nieprawidłowości, to jednocześnie deklaruje zwiększenie nadzoru na oddziałem.
- Dyrekcja szpitala zwróciła się do lekarzy oddziału wewnętrznego „B” z wnioskiem o odniesienie się do ogólnych zastrzeżeń wskazanych przez panią Eugenię Muszkiet. W odpowiedzi lekarzy dyrekcja otrzymała informację, że na oddziale wewnętrznym „B” nie występuje utrudnianie uprawnionym osobom dostępu do wiedzy na temat stanu zdrowia pacjentów, a personel oddziału nie zachowuje się względem pacjentów i ich bliskich nieuprzejmie i opryskliwie, w tym także poprzez obrażanie kogokolwiek – w szczególności osób starszych, starających się uzyskać informacje o stanie zdrowia ich bliskich – zapewnia Marek Szymkowicz, zastępca dyrektora ds. medycznych ZOZ Nysa.
Dyrekcja informuje, że pomimo trwającego stanu epidemii nie występuje zakaz odwiedzin pacjentów, którzy nie chorują na covid–19, konieczna jest jednak zgoda ordynatora oddziału lub lekarza dyżurnego. Marek Szymkowicz twierdzi, że dyrekcja nie otrzymała od pani Eugenii Muszkiet jakichkolwiek skarg – w tym telefonicznych, dotyczących ograniczenia kontaktu z jakimkolwiek pacjentem szpitala. Odnosząc się do zarzutu braku podawania pacjentom leków, otrzymanych od ich rodzin dyrekcja wskazuje, że pacjenci przebywający w szpitalu zaopatrywani są w ramach pobytu także w odpowiednie leki pochodzące z apteki szpitalnej.
- Dyrekcja pragnie poinformować, że pomimo braku ustalenia jakichkolwiek nieprawidłowości wskazywanych w treści skargi, mając na uwadze wolę świadczenia usług medycznych na możliwie wysokim poziomie w naszej placówce, w tym również w zakresie dotyczącym zachowania personelu medycznego wobec pacjentów – zwiększyła nadzór nad ww. oddziałem w zakresie objętym skargą – zapewnia zastępca dyrektora szpitala.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Szpital w Nysie to jedna wielka porażka, z tą bakteria to pewnie na wszystkich oddziałach tak jest i potem pacjent zarażony a nie daj Boże sepsą , słyszałem już o kilku przypadkach i sam doświadczyłem w rodzinie.
Panie Miller zamiast POlitykować może czas zająć się pacjentami.
Pisz na Berdyczów
zapewne rajmund miller tzw. laryngolog platformy zostawi propagandową POlitykę i ustawki przed szpitalem ..... no i ten nyski medyk z tzw. białego miasteczka.......... i na poważnie zajmą się chamstwem tzw. personelu szpitala...
Jaki ty stefek jesteś ograniczony. Każdy Twój wpis to atak na opozycję PiS. Nieważne o czym artykuł, ty zawsze chcesz błysnąć swomi ograniczonymi poglądami. Oby juz niedługo...
Bardzo współczuję Państwu, wiem co przeżywacie, o mały włos nasza rodzina też przeżyłaby taki dramat ale tym razem na oddziale chirurgii. Cały przebieg jest dokładnie taki sam. Po moim już bardzo ostrym telefonie, łaskawie zajęli się moim tatem, miał szczęście że miał silny organizm ale tam nikt się nie interesuje pacjentem. I to co tłumaczy dyrektor to są bzdury. Przepraszam że tak dosadnie ale wypadało by jeszcze mocniej to nazwać. To się nadaje na prokuraturę.
Brak słów, pojebało się w dupach przez tego wirusa !!!Wirusy są były i będą !!!
Zgadzam się z opinią Rodziny zmarłego. Na oddziale B prawie cały personel bez empatii i współczucia (kilka lat temu były dwie młode pielęgniarki z ogromnym sercem, ale czy wytrzymały pracę z resztą to nie wiem). Chory traktowany jest tam jak przedmiot. Wiem bo bliska mi osoba tam zmarła. Zero szacunku do osób starszych, nie obchodzi ich czy pacjent zjadł, czy jest umyty . Pielęgniarka to powołanie, pielęgniarka ma pielęgnować , a nie doprowadzać do odleżyn i łez pacjentów. Ale jak odpowiada pan dyrektor są zachowane procedury i to najważniejsze !
Witam, niecałe 3 lata temu też byłam w podobnej sytuacji na oddziale B . Gdzie zmarla moja mama po niecalych 4 dniach pobytu tam gdzie słyszałam zapewnienie od lekarzy że jest wszystko dobrze zmarła. Lekarze oraz pielęgniarki są bardzo nie miłe i faktycznie nie opiekują się pacjentami. Mają wszystko gdzieś powinna tak naprawdę zająć sie tym oddziałem prokuratura bo tam coś jest nie tak. Chciałam podjąć kroki w mojej sprawie ale wiecie jak jest z lekarzami oczywiście ciężko wygrać więc odpuscilam żeby nie rozdrapywac ran przez lata i zeby moja mamusia spoczywala w spokoju. Dlatego uważajcie na swoich bliskich jak tam są lub nie daj Bóg będę. Tam naprawdę jest umieralnia.
Kiedyś , parę lat temu leżał tam mój tato , było podobnie . Ale wydarłem mordę na ordynarzynę i podkulił ogon i wszystko było ok. Zobaczył frajer , ze miałem ciuchy o klasę l wyższe od niego i kluczyki od samochodu , na który musiałby pracować przez 10 lat i to działa . Oni są mocni w ryju , jak ktoś jest proszący . Te mendy boja się , jak ktoś się postawi . To takie nieudaczniki z tego oddziału.
Przez tę "pandemie" człowiek przestał być człowiekiem, a stał się bezduszna kreaturą. Stracił zdrowy rozsądek, empatię, serce... nie mówiąc już o sumieniu...
Szpital w Nysie trzeba omijać szerokim łukiem.
DROGA PANI.W TYM SZPITALU NAWET POGOTOWIE ODMAWIA PRZEWIEZIENIA PACJENTA DO INNEGO SZPITALA. CHAMSTWO,AROGANCJA TEJ PLACOWKI NIE MA SOBIE RÓWNYCH. A LEKARZE ZNIESLAWIAJA PACJENTOW,TAK ŻEBY INNY SZPITAL ICH NIE PRZYJAL.NIESTETY RZADZI I BEDZIE RADZIWIŁ MOBER , DO KTÓREGO NIE MOŻNA SIĘ ODWOLAC.