Reklama

Człowiek orkiestra. Wywiad z Krzysztofem Buratyńskim

Nowiny Nyskie
08/08/2021 13:11

Pochodzący z Bodzanowa Krzysztof Buratyński ponad 20 lat występuje na scenie. Zjeździł Europę, koncertując jako pianista, gitarzysta i wokalista. Ma na swoim koncie płytę. Pracował jako kierownik muzyczny w teatrach. Współpraca z najbardziej znanymi aktorami i muzykami to dla niego codzienność. Najbardziej jednak ceni sobie pracę jako lektor filmowy oraz trener głosu i wystąpień publicznych.

„Nowiny Nyskie” - Rozmawialiśmy wiele lat temu, kiedy miałeś kilka lat i już przejawiałeś wielki talent muzyczny. Mały Krzyś Buratyński z Bodzanowa… Teraz jesteś poważnym panem Krzysztofem – lektorem, kompozytorem, producentem muzycznym. Pamiętasz nasz wywiad?
Krzysztof Buratyński - Tak. To był jeden z moich pierwszych wywiadów (śmiech). Ale wracając do pierwszej części… Jestem niespecjalnie poważnym Krzysztofem (śmiech). 

- Co od tamtej pory wydarzyło się w Twoim życiu, że dzisiaj robisz to co robisz, że spełniłeś muzyczne marzenia?
- Najpierw skończyłem szkołę muzyczną w Głuchołazach, a potem – II stopnia – w Nysie. Maturę zdawałem jednak tak, żeby zostać w przyszłości inżynierem po Akademii Górniczo - Hutniczej. Byłem w Carolinum w klasie o profilu matematyczno – informatyczno – fizycznym, a na maturze zdawałem rozszerzoną matematykę. Po maturze stwierdziłem jednak, że kończę II stopień szkoły muzycznej, jestem w dobrej formie jeśli chodzi o grę na fortepianie i jest to jedyny moment w życiu, żeby spróbować czy nadawałbym się na studenta akademii muzycznej. Pomyślałem, że jeśli pójdę na AGH to po roku nie będę mógł już myśleć o akademii muzycznej, bo palce mi „zardzewieją”. Trochę na wariackich papierach - dwa tygodnie przed egzaminami - przygotowywałem cały nowy repertuar. Rzutem na taśmę przyjechałem na egzaminy wstępne do Krakowa nie licząc na to, że dostanę się, bo ludzie na takie egzaminy przygotowują się po dwa lata. Jakimś cudem jednak się dostałem…

- Nie przesadzaj z tymi cudami…
- (Śmiech) Trochę tak. Kiedy opowiadałem kolegom z roku o tym, to nie wierzyli, że nie mówię prawdy. W Krakowie wsiąkłem nie tyle w fortepianowe środowisko akademickie co w towarzystwo bohemy artystycznej „Piwnicy pod Baranami” i zostałem tam na całkiem długi czas.

- Opowiedz o tym coś więcej.
- To jest specyficzny świat. Zaczęło się od tego, że będąc na pierwszym roku, studia i klasyczny fortepian mi nie wystarczały. Czułem, że chcę robić artystycznie coś więcej i rozwijać się w innych kierunkach. W międzyczasie - pod okiem świetnych profesorów - odkryłem bakcyla pracy w studiu muzycznym, produkcji muzycznej, kompozycji, aranżacji, a więc czegoś, czego zupełnie wcześniej nie robiłem.
Na wspomnianym pierwszym roku studiów z ciekawości zgłosiłem się na lokalny festiwal muzyczny. To był festiwal pamięci Marka Grechuty, na którym wykonałem dwa covery utworów tego artysty. Wygrałem ten festiwal, ale przede wszystkim od razu dostałem kilka ciekawych propozycji zarówno od dyrektora teatru, w którym on się odbywał, jak i od samej pani Grechutowej, która była jurorką. Od tego momentu zacząłem więcej czasu poświęcać występom, kierowałem się w stronę poezji śpiewanej, piosenki aktorskiej, piwnicznych tematów. Niedługo później stworzyłem swój pierwszy materiał na płytę – spektakl poetycko – muzyczny, który wystawiłem w Krakowie bodajże w 2010 roku. To był godzinny spektakl, który praktycznie od początku do końca stworzyłem sam - wtedy jeszcze metodą prób i błędów. Powstał on do tekstów dwóch współczesnych poetów - Marcina Urbana i Krzysztofa Cezarego Buszmana, który swego czasu sporo współpracował z Agnieszką Osiecką i Krzysztofem Kolbergerem. Aktorka „Teatru Stu” użyczyła mi swojego głosu i recytowała między piosenkami wiersze.

- Gdzie miała miejsce premiera?
- Wówczas ten teatr nazywał się „Tęcza”, a teraz „Praska 52”. To zaczęło cieszyć się całkiem niezłym powodzeniem. Po premierze zaczęły pojawiać się kolejne zaproszenia do innych teatrów, z innych miast. Zacząłem ze spektaklem jeździć po całej Polsce.

- Musiałeś stworzyć COŚ bardzo dobrego, bo przecież byłeś nowicjuszem w tego typu przedsięwzięciach, a poezja śpiewana nie jest najbardziej popularnym odłamem sztuki w naszym kraju…
- Trochę tak. W międzyczasie założyłem zespół, wydaliśmy płytę z nagraniami z tego spektaklu. Powstał kolejny spektakl…

- Miałeś czas na studia?
- Tak, byłem bardzo w porządku wobec uczelni, bo zdawałem egzaminy w zerowych terminach, bo nie miałem czasu na poprawki, bo ciągle byłem w trasie koncertowej. Poszedłem w stronę kompozycji, aranżacji, produkcji i zacząłem wszystkie ciężko zarobione pieniądze na koncertach inwestować w studio nagraniowe. Powoli pojawiały się nowe instrumenty, mikser, mikrofony. To studio od 2010 roku cały czas się rozwija do tego stopnia, że jest duże, rozpoznawalne w branży.
W międzyczasie tworzyłem też muzykę do filmów – na początku do etiud studenckich na PWST, potem muzykę do teatru, napisałem dwa musicale, które zostały wystawiane nie tylko w Krakowie i nawet muzykę do filmów kinowych.

- ?
- W 2014 roku w kinach pojawił się w film nawiązujący do życia błogosławionej Karoliny Kózkówny. Muzyka powstała u mnie w studiu w momencie, gdy film był już gotowy. Większość warstwy dźwiękowej do tego obrazu również powstała u mnie w studiu - zarówno zgranie materiałów z planu, produkcja muzyki, tzw. Postsynchrony, czyli dogranie ścieżek z aktorami, którzy przyjeżdżali do mnie. Kiedy film trafił do kin i powstała piosenka promująca ten obraz pt. „Ziemski kres” to także powstało u mnie i ja ją zaśpiewałem. To był projekt na kilka długich miesięcy.

- Śledząc Twoje media społecznościowe można także wyczytać, że oprócz olbrzymiej ilości zajęć muzycznych, o których mówiłeś, jesteś także lektorem. Jak to się zaczęło?
- Zaczęło się to bardzo zabawnie. Zadzwonił do mnie któregoś dnia człowiek, który pomógł mi sfinansować moją pierwszą płytę - wspomniany już przeze mnie Marcin Urban. Okazało się, że ma znajomego ze studiem pod Krakowem, który szuka osoby, która będzie czytała. Nie chodziło o zawodowego lektora, tylko o kogoś kto dobrze czyta. Przekazał mi kontakt i okazało się, że zacząłem czytać wręcz hurtowo… ulotki dołączane do leków. A dlaczego? Na każdym opakowaniu leku - według prawa unijnego - są dwie linijki zapisane alfabetem Braille’a. Pierwsza to nazwa tegoż leku, a druga to numer telefonu, na który można zadzwonić, by usłyszeć tekst ulotki przylekowej. Jak się można domyślić ktoś te ulotki musi czytać i to w ilościach hurtowych, bo przecież tyle jest leków. To było moje pierwsze zetknięcie z lektorstwem i absolutnie nie robiłem tego dobrze, ale bardzo mi się to spodobało. 

- W jaki sposób wypłynąłeś na dalsze ścieżki lektorstwa?
- Przede wszystkim zacząłem się tego uczyć, bo wymaga to zarówno nauki jak i dużo treningu. Bardziej potrzebne jest doświadczenie w pracy z mikrofonem niż tak naprawdę jakiekolwiek predyspozycje. Znam lektorów o każdych rodzajach głosu, natomiast tych kilku lat spędzonych przed mikrofonem nie da się podrobić jeśli chodzi o precyzję mówienia, sposób czytania, pracę z tekstem. Zacząłem się więc uczyć, szukać takich możliwości i miałem to szczęście, że wychowywałem się dwujęzycznie. Na takim samym poziomie znam polski jak i brytyjski i angielski. Z płatnymi zleceniami lektorskimi tak właśnie było, że najpierw zacząłem czytać po angielsku i kupę lat to robię. Do tego stopnia, że nie tylko jestem na stałe lektorem, realizuje dużą ilość projektów, ale uczę tego innych będąc od ładnych paru lat trenerem, szkoleniowcem i lektorskich i radiowych wystąpień publicznych, trenerem głosu.

- Nie myślałeś o radiu?
- Oczywiście, że tak. Swego czasu nawet dostawałem w Krakowie pewne propozycje, gdzie jest trochę stacji, w których pracują moi znajomi. Miałem propozycję związania się np. z Radiem Kraków, czy RMF Classic. Nie ukrywam jednak, że praca na antenie nie należy do najlepiej płatnych i szczeble kariery są ograniczone. Nie zmienia to faktu, że mój głos pojawia się w radiu, bo reklamówek i ramówek nagrywam bardzo dużo.

- Żyjesz bieżącą chwilą, czy masz konkretny zawodowy plan?
- Szczerze… Lubię, że każdy dzień jest w takiej pracy zupełnie inny, że wstaję rano i nie wiem co znajdę w skrzynce mailowej, nie wiem kto dzisiaj zadzwoni i z jaką propozycją. Na przestrzeni lat wydarzyły się w moim życiu takie rzeczy, że nic nie jest w stanie mnie już zdziwić, bo tak nietypowe zlecenia już realizowałem. Mam pewną ścieżkę, która na przestrzeni kilku lat się krystalizuje. Idę w kierunku świadczenia usług szkoleniowych, bo cieszą się z roku na rok coraz większym powodzeniem. Trenerów lektorstwa, mowy, wystąpień publicznych nie ma w Polsce zbyt wielu, jest nas dosłownie garstka. Kiedy w tamtym roku zaczęła się pandemia bezpośrednie zajęcia zniknęły, zacząłem działać zupełnie online, mam kanał na YouTube, który rozrasta się dość szybko, wypuściłem kilka kursów online, prowadzę bloga, strony. Widzę, że zapotrzebowanie na to jest duże i że będzie to duża część mojej pracy, tym bardziej że mi się to podoba. Dążę do tego, aby mieć swoją pracownię w powiecie nyskim. Dużo współpracuję w powiecie, chociażby z Nyskim Księstwem Jezior i Gór, z innymi lokalnymi grupami w Prudniku, w Głubczycach. Rozglądam się teraz za fajną nieruchomością, żeby wybudować tutaj studio, żebym mógł przeprowadzać kilkudniowe kursy, chociaż studio w Bodzanowie istnieje, bo to tam jest siedziba firmy. Do Krakowa zaglądam tak samo jak do innych miejsc w Polsce, bo przed pandemią prowadziłem szkolenia w różnych miejscach, żyłem praktycznie w samochodzie.

- Gdzie jest teraz muzyka w Twoim życiu?
- Wbrew pozorom jest jej całkiem sporo. To nie do końca jest muzyka, którą robiłem dziesięć lat temu, bo notorycznie brakuje na nią czasu. Ale bardzo często jestem zatrudniany na planach filmowych jako konsultant do spraw muzyki. Narodowe Centrum Nauki robiło spot reklamowy, w którym aktorzy mieli „grać” na instrumentach. Produkcja wskazała jakie instrumenty mają być użyte. Na bazie tego ja najpierw musiałem skomponować, wyprodukować ten dżingiel, który był warstwą muzyczną, a potem przyjechałem na plan zdjęciowy i pilnowałem tego, aby aktorzy odpowiednio „zagrali” to, co stworzyłem. Przez cały dzień robiłem przyspieszony kurs układania palców na klawiszach, czy na gitarze.
Cały czas komponuję i produkuję też bardzo dużo muzyki relaksacyjnej dla zagranicznego klienta. Robiąc taki projekt przez 2-3 miesiące codziennie jestem zajęty.
Dzięki temu, że mam szeroki wachlarz usług, które mogę oferować jakoś przetrwałem wyhamowanie branży spowodowane pandemią. Wielu kolegów zniknęło w tym czasie z branży, firmy się wyprzedały. Mam kolegów, którzy byli znanymi rozpoznawalnymi gitarzystami w dużych zespołach, a teraz jeżdżą wózkami widłowymi.

- Podaj kilka nazwisk aktorów i muzyków z którymi współpracowałeś?
- Ta lista jest bardzo długa i tak naprawdę nigdy nie zwracałem uwagi, że współpracuję z medialnymi, rozpoznawalnymi ludźmi, ale oto kilka z nich… Przyjeżdżał do mojego studia Radek Pazura, Piotrek Cyrwus, Otylia Jędrzejczak, bo dla jej fundacji realizowaliśmy jakiś spot… Jeśli chodzi zaś o muzyków, to współpracowałem chociażby z Mozilem, Zakopowerem czy Skaldami, których znam i uwielbiam od lat i z którymi się kolegujemy
- Dziękuje za rozmowę.         
   
   


 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do