Reklama

Julia Walach, świecka misjonarka z Nysy: Moje serce jest w dwóch miejscach

Nowiny Nyskie
15/08/2021 09:13

Julia Walach jest 25-letnią mieszkanką Nysy - Jędrzychowa. Ukończyła studia na kierunku pedagogika opiekuńczo-wychowawcza na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu. Aktualnie przebywa na misji w Mansie, w Zambii.

- „Nowiny Nyskie” - Jak powstał pomysł dotyczący Twojego wyjazdu do Afryki?
- Julia Walach - Zawsze gdzieś wewnętrznie czułam, że w którymś momencie życia, muszę pojechać do Afryki. Nie wiem czemu, po prostu od zawsze to we mnie było i bez tego nie czułam życiowego spełnienia. Trzy lata temu udało mi się wyjechać pierwszy raz na kilka tygodni do Zambii i zakochałam się w tym miejscu. Poznałam tam wolontariuszy z Warszawy i tak zrodził się pomysł, by wyjechać na dłużej.

- Gdzie aktualnie przebywasz?
- Ostatnie 9 miesięcy spędziłam w Mansie, w Zambii. Jest to północna część kraju, najbiedniejsza prowincja Luapula.

- Jak wyglądał Twój pierwszy dzień na misji?
- Pierwszy dzień był dla nas dość zaskakujący. W miejscu, w którym przyszło nam mieszkać mało kto dobrze mówił po angielsku. Większość dorosłych porozumiewa się w lokalnym języku "bemba", nie wspominając nawet o dzieciach, które języka angielskiego uczą się tylko w szkole, a niestety rzadko kto może pozwolić sobie na przywilej bycia uczniem. Zdarza się, że do podopiecznych mówimy po polsku, a oni odpowiadają nam w „bemba”, dodajemy do tego język migowy i jakoś to idzie.

- Jak to jest być wolontariuszem?
- To bardzo proste, robisz wszystko cokolwiek jest do zrobienia. Wolontariusz misyjny dodatkowo jeszcze uświetnia swój dzień mszą świętą każdego poranka, wieczornym różańcem i modlitwami brewiarzowymi. Jest to swoistego rodzaju oddanie się w opiekę Pana Boga w całości, bez pytań, odpowiedzi, zażaleń i zwrotów. Przez ten czas po prostu jesteś dla innych, rezygnujesz ze stawiania siebie na pierwszym miejscu, jednocześnie zyskując przy tym masę miłości, wdzięczności i dobroci ze strony innych. Dla mnie jest to coś pięknego.

- Z jakimi dziećmi masz styczność w Afryce?
- Na naszej placówce pojawiają się dzieciaki z bardzo biednych rodzin. Takie, które nigdy nie zaznały prawdziwego dzieciństwa. Na widok kredek, kolorowanek czy puzzli oczy święcą im się tak, jakby ktoś postawił przed nimi bryłkę złota. W większości te nasze maluchy to zbóje, które kradną co mogą, wyrywają sobie nawzajem i walczą o uwagę, żeby choć przez chwilę poczuć się dla kogoś najważniejszym, ale to chyba najbardziej nas rozczula. Każdemu z tych dzieci wystarczy poświęcić chwilę uwagi, czasem przytulić do serca i widać jak zmieniają się w anioły.

- Sama wybrałaś kraj, w którym jesteś, czy zostałaś do niego wysłana?
- Bardzo chciałam wrócić do Zambii, od początku kiedy wysiadłam z samolotu i stawiałam na tej ziemi pierwsze kroki miałam w sobie jakieś takie wewnętrzne uczucie, że to właśnie tutaj miałam trafić, że to moje miejsce na świecie. W czasie formacji w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym wielokrotnie wspominałam, że jeśli to możliwe, chciałabym być posłana właśnie tu, ale liczyłam się z tym, że mogłoby się to skończyć inaczej, byłam otwarta na inne możliwości. Szczęśliwie jednak dla mnie, udało się i wróciłam do swojego afrykańskiego domu.

- Do czego najtrudniej było Ci się przyzwyczaić w Afryce?
- Najtrudniejsza jest dla mnie różnica kulturowa, pewne rzeczy są po prostu nie do przeskoczenia i nie rozumiemy się nawzajem, bo zostaliśmy wychowani w zupełnie innych kulturach. Zambijczycy bardzo szybko się spoufalają i na wiele potrafią sobie w rozmowie pozwolić. Trzeba więc pewne rzeczy przyjmować z przymrużeniem oka. W Mansie, w której żyjemy, bardzo często zdarzały się braki w dostawie prądu, czasem trwało to nawet kilka dni. O ciepłej wodzie też nie miałyśmy co marzyć, przez większość czasu czekał na nas zimny prysznic. Posiłki ubogie, powtarzające się do znudzenia, to wszystko na początku było dla nas trudne, ale z czasem tak sobie myślę, że uczy to ogromnej wdzięczności za te drobne nawet rzeczy, które teraz doceniamy dużo bardziej.

- Czym się tam zajmujesz?
- Nasz wolontariat opiera się głównie na byciu z ludźmi, taka jest specyfika tych wyjazdów długoterminowych. Dajemy się poznać i staramy się im towarzyszyć we wszystkim. Prowadzimy zajęcia w przedszkolu, po południu udzielamy się w oratorium, są zajęcia sportowe, zajęcia plastyczne, ruchowe, gry planszowe i zabawy. Wszystko co przyjdzie nam do głowy. Oprócz tego wyremontowałyśmy jedno z pomieszczeń, żeby dzieci w czasie pory deszczowej miały gdzie się skryć, kiedy główny hol zajmowany jest przez karateków.

- Jak opiszesz życie w Afryce?
- Życie w Afryce kojarzy mi się przede wszystkim z wolnością ducha, spokojem i spontanicznością. Ludzie nie noszą tu zegarków i nie przejmują się czasem. Jeśli umówisz się z kimś na 13.00 to spokojnie możesz spodziewać się, że przyjdzie najszybciej w okolicach 15.00 i nie będzie miał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Ludzie są bardzo mili, pomocni. Jeśli czegoś nie ma w sklepie, to sami biegną do sąsiedniego sprzedawcy, żeby znaleźć dla ciebie to, czego szukasz i ułatwić życie najbardziej jak się da. Nie ma tu rzeczy niemożliwych. W busach 10-osobowych zwykle mieści się ponad 20 osób i nikt nie narzeka, a policja nie robi problemów. Życie jest jakieś takie łatwiejsze.

- Czy bycie wolontariuszem wiąże się z jakimś ryzykiem?
- Myślę, że nie. Każdy wolontariusz trafia pod skrzydła misjonarzy tworzących wspólnoty na konkretnej placówce i z każdym problemem zawsze można się zwrócić o pomoc. Sami też dzielą się z nami wskazówkami i radami, na co uważać i jak radzić sobie z taką czy inną sytuacją. Można się tu czuć zupełnie bezpiecznie, jeśli zachowuje się zdrowy rozsądek i dystans do pewnych spraw.

- Ile dzieci jest pod waszą opieką?
- Liczba dzieci zmienia się z tygodnia na tydzień. Czasem przyjdzie ich 50, a czasem prawie 200. Nigdy nie wiemy czego się spodziewać, więc każdego dnia trzeba mocno improwizować. W ostatnim czasie ze względu na lockdown wprowadzony w kraju zdarzało się, że pod opieką miałyśmy ich czasem tylko kilkanaście, ale to też była ciekawa i miła odskocznia.

- Kiedy planujesz wrócić do domu?
- Początkiem sierpnia wracamy do Polski.

- Czy wrócisz tam ponownie?
- Jestem przekonana, że jeśli tylko będę miała możliwość to wybiorę się tu kolejny raz. Z pewnością nie na tak długo, ale nie wyobrażam sobie nie wrócić tu już nigdy. Część mnie zostanie w tym miejscu na zawsze, jak to powiedziała moja mama. Chyba lepiej bym tego nie ujęła. Serce zawsze już będzie w dwóch miejscach i trzeba nauczyć się żyć z tą tęsknotą na co dzień.

- Co czujesz, gdy możesz pomóc ludziom?
- Czuję spełnienie i satysfakcję, że odpowiadam na wezwanie, które w swoisty sposób do mojego serca wlał Pan Bóg. Tak czasem jest po prostu, że czujesz, że to „TO". Ja tak mam z wolontariatem, szczególnie tym w Afryce.

- Czym poza misją zajmowałaś się na co dzień?
- Przed misją studiowałam dziennie, udzielałam się w Duszpasterstwie Akademickim i wspólnocie osób z niepełnosprawnością intelektualną i ruchową.

- Jakie jest twoje motto życiowe?
- "Jeśli zobaczysz kogoś bez uśmiechu- daj mu swój".

- Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.


Rozmawiała Joanna Kania

zdj 1 - Wyremontowałyśmy jedno z pomieszczeń, żeby dzieci w czasie pory deszczowej miały gdzie się skryć, kiedy główny hol zajmowany jest przez karateków – mówi Julia Walach (zdj po lewej)

zdj 2 – Do komunikacji używają lokalnego języka „bemba”, języka polskiego i migowego

zdj 3 - Każdemu z tych dzieci wystarczy poświęcić chwilę uwagi, czasem przytulić do serca i widać jak zmieniają się w anioły – mówi Julia Walach
 

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Adrian - niezalogowany 2021-08-15 19:04:52

    co w tym takiego ? ? ? później trafiają do Europy i niszczą Europejczyków ,

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Piotr - niezalogowany 2021-08-17 09:08:49

    Szacunek dla pani Julii, za odwagę, poświęcenie i dobre serce. Oby jak najwięcej takich ludzi.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do