Marta Węgrzyn prowadzi fundację Opolskie Centrum Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „AVI”. Od lat zajmuje się ratowaniem dzikich zwierząt. Dzięki niej na wolność powróciło wiele dzikich zwierząt, po uprzednim ich wyleczeniu i rehabilitacji. Posiada ogromną wiedzę oraz doświadczenie w dziedzinie weterynarii, szczególnie ornitologii. Z jej wiedzy korzystają inne ośrodki rehabilitacji z całej Polski. Za swoją działalność była nominowana do nagrody Nyskiego Trytona.
„Nowiny Nyskie” – Pani marzeniem jest, aby ludzie posiadali chociaż minimalną wiedzę na temat dzikich zwierząt…
Marta Węgrzyn - Chciałabym nagłośnić i wyedukować ludzi pod tym kątem, by w takich przypadkach nie działali na własną rękę, bez wcześniejszej konsultacji ze specjalistami. Lato jest dla nas wyzwaniem. Bardzo często ludzie znajdują podczas wycieczek dzikie zwierzę i uznają, że skoro jest ono same to wymaga pomocy. Sarny obecnie już podrosły i nie siedzą w krzakach jak to było miesiąc temu. Jednak ptaki wyprowadzają 2-3 lęg i niejednokrotnie dzieci, młodzież i dorośli znajdują małego ptaka, który nie lata co jest całkowicie fizjologicznie naturalnym etapem jego życia. Tak jak dziecko do pewnego okresu swojego życia nie chodzi, tak do pewnego momentu swego życia ptak nie lata. Ludzie uznają jednak, że skoro tak się dzieje to trzeba mu pomóc i bez konsultacji z jakimkolwiek ośrodkiem zabierają go naturze. Czasami wystarczy tylko podsadzić je wyżej, żeby ochronić je przed wałęsającymi kotami. Najlepiej jednak zadzwonić do jakiegokolwiek ośrodka w Polsce, przesłać zdjęcie, nagranie w celu konsultacji.
- A co z małymi ssakami?
- Z ssakami jest ciężej. Jeśli ktoś będąc na spacerze znalazł małą sarnę i dotknął jej, ale ten kontakt trwał krótko to można oddać zwierzę matce naturze. Ale spotkaliśmy się z takimi przypadkami, że osoby zabierały taką napotkaną „samotną” sarnę do siebie do domu, trzymały kilka dni, sarna żyła sobie na kanapie, z psami, z kotami i… karmiono ją krowim mlekiem. Tymczasem krowie mleko jest dla dzikich zwierząt - czy to jest zając, sarna, wiewiórka – śmiertelne, to trucizna.
Wszyscy chcący przeczytać historię zwierząt trafiających do fundacji (obejrzeć ich zdjęcia) i wspomóc jej działalność mogą to zrobić wchodząc na fanpage Opolskiego Centrum Leczenia i Rehabilitacji Zwierząt „AVI”.
- Czy trafiają do Was małe sarny?
- My nie mamy warunków do przechowywania jeleniowatych, dlatego przekierowujemy je do innych ośrodków, gdzie po pierwsze, to zwierzę jest odtruwane, leczone, a potem jest kontynuowany blisko roczny ich odchów, bo taki czas jest potrzebny.
Teraz zaczyna się sezon na tzw. jesienne sieroty u jeży. Matka już musi przygotowywać się do zimy a maluchy mają 100 – 200 g. To są maleństwa, które matka porzuca. Dla niej ważniejsze jest jej życie, jej przygotowanie do życia niż odchów drugiego miotu.
- Ilu dzikich pacjentów miała Pani podczas tegorocznego, trwającego jeszcze lata?
- Ta ilość była prawdziwym wyzwaniem. W tym roku jednorazowo dobiliśmy prawie do setki i były to głównie ptaki i małe ssaki. W jednym momencie mieliśmy ponad 20 gatunków. Zajmujemy się ich leczeniem, ale jeśli zwierzę wymaga odchowu i rehabilitacji, wtedy występujemy do odpowiednich organów o zgodę na przeprowadzenie takich działań. Jeśli jest zgoda to zwierzę zostaje u nas, bądź - jeśli nie mamy warunków lub są inne przeciwności - przekierowujemy je do innych ośrodków. Docierają do nas osobniki głównie z Opolszczyzny
- Czy jeździ pani do dzikich zwierzą?.
- Ludzie oburzają się, że nie jeżdżę do pacjentów. Jestem jednak sama dla kilkudziesięciu zwierząt i jeszcze pracuję na etacie, żeby utrzymać fundację. To wszystko funkcjonuje dzięki darowiznom – ile otrzymamy za tyle wyleczymy i nakarmimy zwierząt.
W tym roku mieliśmy historię na skalę krajową. Trafił do mnie pisklak bociana białego, który został wyrzucony z gniazda jako jajko. Uderzając o ziemię wykluł się. Pewna pani znalazła w ten sposób żywe, kilkuminutowe pisklę, zadzwoniła do nas. Odchowałam go do 25 dni konsultując się ze specjalistami z dziedziny ornitologii z całej Polski. Były dwa wyjścia – albo podrzucenie go do obcego gniazda, albo skazanie go na klatkę do końca życia. A to jest straszna rzecz, którą można porównać do niepełnosprawności człowieka. Bocian to ptak, który pokonuje setki tysięcy kilometrów i zamknięcie go na kilkuset metrach kwadratowych to jest niebywała krzywda.
- Co się z nim stało?
- Znaleźliśmy gniazdo z dwoma pisklakami w identycznym wieku i tam go zostawiliśmy, a on został przyjęty. Teraz ma ponad 50 dni, lada moment zacznie swoje pierwsze loty. Byliśmy u niego w odwiedzinach, zaobrączkowaliśmy go i wyposażyliśmy w nadajnik GPS ładowany na baterie słoneczne i potem możemy śledzić, gdzie poleci, jak będzie żył, czy prowadzi lęgi.
Dodam, że w tym roku mieliśmy pięć „podrzutek” bociana do obcego gniazda i wszystkie zakończyły się powodzeniem, wszystkie mają nowe rodziny.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie