Wnuczku! Pokaż kieszenie!

Prawo i Sprawiedliwość przeforsowało w Sejmie zmianę ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora mającą na celu - jak podano w uzasadnieniu - większą przejrzystość życia publicznego. Odtąd osoby pełniące funkcje publiczne będą musiały w corocznych oświadczeniach majątkowych podawać nie tylko swój własny majątek, ale także majątek żony, nawet jak są po rozwodzie czy mają rozdzielność majątkową, majątek konkubiny, a także dzieci - nawet dorosłych i mieszkających osobno. 
Ustawa jest reakcją PiS-u na sprawę premiera Mateusza Morawieckiego i jego działki, którą - wg oświadczeń posłów opozycji - kupił od kościoła za nieduże pieniądze, a następnie miał przekazać żonie. Teraz, żeby tego typu sytuacje nie miały więcej miejsca - rząd skierował do Sejmu wspomnianą ustawę, która ma zlustrować majątek wszystkich rodzin polityków, prezesów i innych funkcjonariuszy publicznych.
No niby wszystko jest w jak najlepszym porządku. Polityk może zachachmęcić jakiś majątek i żeby uniknąć wykazania go w corocznym oświadczeniu majątkowym przekazać żonie, kochance czy synowi. Czysta patologia i korupcja, której nasz rząd wreszcie stawia tamę. Od dziś polityk będzie musiał wykazać nie tylko swój własny majątek, ale i majątek dzieci, żon, kochanek i konkubin. Wreszcie będzie porządek! Jak by nie wykazał, to czekają go sankcje karne włącznie z procesem, skazaniem i utratą mandatu.
Wreszcie życie publiczne będzie przejrzyste, transparentne i nic się przed okiem władzy nie ukryje.
Dobrze, dobrze, a co będzie jak dziecko posła czy senatora powie: „Ojciec idźże z Bogiem i odczep się od mojego majątku! Z jakiej racji mam go ujawniać?”.
Albo jak dziecko wyjechało do jakiejś Kanady czy innego Paragwaju, a tam żadnych zaświadczeń nie chcą wydać. Albo była żona jest na męża obrażona i na złość nie poda mu swojego stanu majątkowego, albo poda fałszywy - co wtedy biedny poseł, senator czy inny nieszczęśnik ma zrobić? Musi zrezygnować z funkcji publicznej, bo inaczej prokurator, sąd i więzienie.
I tak funkcja publiczna coraz bardziej zamienia się w jakieś masochistyczne zajęcie dla każdego kto chciałby ją uczciwie wypełniać. Nie dość, że na skutek telewizyjnego przekazu lud widzi w każdym polityku notorycznego szubrawca, to jeszcze teraz obowiązek tłumaczenia się, że nie jest się złodziejem spadnie na jego dzieci. To jakieś kuriozum nieznane nigdzie na świecie.
Gdyby te przepisy weszły w życie, posłem czy senatorem zostawałby tylko ktoś, kto nie ma żony, a dzieci poupychał w spółkach państwowych i one już składają oświadczenia majątkowe. 
Nigdzie na świecie takich rozwiązań nie ma. Wnuczek posła nie musi pokazywać książeczki oszczędnościowej. 
Kiedy więc pod obrady Sejmu trafiła wspomniana ustawa oburzyłem się i ją ostro skrytykowałem. Następnego dnia jednak słuchając wywiadu z jednym z prominentnych polityków PiS zrozumiałem jakim naiwniakiem się okazałem. Otóż Dobrej Zmianie wcale nie chodziło o przyjęcie tych rozwiązań - ewidentnie niekonstytucyjnych i co tu dużo mówić - głupich. Chodziło spryciarzom z PiS o „przykrycie” sprawy działki Morawieckiego i wpuszczenie w pułapkę opozycji. Ustawa tak głupia musiała narazić się na krytykę, którą w mediach strona PiS-owska przedstawia jako niechęć polityków opozycji do przejrzystości i ujawnienia majątków. „Widzicie - mówi w radio polityk PiS - opozycja jest przeciw naszej ustawie, to znaczy jest przeciw jawności i uczciwości”.
Ja naiwny dałem się wpuścić w maliny i uwierzyłem, że ONI tak naprawdę chcą rozwiązać jakąś kwestię i skrytykowałem ewidentnie głupie, nierealne przepisy. Zapomniałem, że Sejm to taka partyjna maszynka propagandowa, a większość ustaw jest na niby. I tak nie odniosą skutku, a w propagandzie zwłaszcza przed wyborami bardzo się przydają do czarowania wyborców. 
A ja na poważnie myślałem, że ustawa ma być dobra. Logiczna, służąca ludziom. Oj, jaki ja głupi jestem! Czy ja się do tej (tfu) polityki w ogóle nadaję?