
Rozmowa z Sylwestrem Wydrą, pochodzącym z Bielic werbistą, który obecnie pracuje na misjach na Kubie.
„Nowiny Nyskie” – Nie było księdza w kraju 3 lata. Jak to jest wrócić w rodzinne strony po tak długim okresie?
O. S. Wydra - Zawsze jest tęsknota i ciekawość jak się wszystko zmieniło. Z drugiej strony - być może dlatego - że jestem już starszy, nie czuję, że minęło aż tyle czasu. Po święceniach pojechałem na misje do Konga, gdzie byłem 5 lat. Potem wróciłem do prowincji, z której wyszedłem, czyli z Niemiec. Tam byłem w sumie osiem lat. Teraz trzy lata należę do prowincji werbistów Meksyk – Kuba.
- Czy był ojciec w Meksyku, czy od razu skierowano ojca do pracy misyjnej na Kubę?
- Najpierw przez 10 miesięcy byłem w Meksyku, gdzie skupiałem się głównie na nauce języka hiszpańskiego, a kiedy już z nim sobie trochę radziłem pomagałem na parafii. Zbiegło się to w czasie z pandemią, możliwości pracy były ograniczone.
- Czyli - kolokwialnie mówiąc – został ojciec uziemiony w Meksyku.
- Na początku tamtego okresu tak, tylko przez pierwszy miesiąc, ale najpierw nie mogłem wyjechać z Polski, gdzie przyjechałem na krótko, żeby się pożegnać przed wyjazdem na Kubę. Miałem wyjechać na początku 2020 roku. W międzyczasie odwołano moje loty i zamknięto granicę. Musiałem więc zostać, mój wyjazd opóźnił się o ponad trzy miesiące, a potem trochę zluzowano przepisy, więc udało mi się dotrzeć do Meksyku, ale tam zaczęły się ostre restrykcje zwłaszcza przez pierwszy miesiąc.
- Meksyk uchodzi za bardzo katolicki kraj. Czy potrzebuje więc misjonarzy?
- Rzeczywiście jest tam bardzo dużo katolików, jest dużo osób wierzących, dlatego potrzebują kapłanów. Nie ma bowiem wystarczającej ilości, a Meksykanie są bardzo spragnieni wszelkich sakramentów. Dochodzi jeszcze praca z Indianami.
- Przypuszczam, że dla nich katolicki ksiądz oznacza także pomoc materialną…
- Przeważnie tak jest. Nie da się jednak głosić Ewangelii nie pomagając w inny sposób, mając możliwości, kontakty. Tak też jest, m.in. siostry zakonne organizują działalność kulturalną, edukacyjną, medyczną.
- Czy 10 miesięcy nauki języka hiszpańskiego wystarczyło, by sprawnie się komunikować?
- Wyjeżdżając na Kubę musiałem językowo zupełnie się przestawić. W Meksyku ludzie mówią bowiem bardzo ładnie, dokładnie, można wszystko zrozumieć, zaś na Kubie jest to mówienie bardzo szybkie.
Miałem także problemy z dotarciem na miejsce. Nie było bowiem lotów na Kubę, a ja dostałem wizę humanitarną, która była ważna tylko przez trzy miesiące. Tymczasem kilka razy miałem anulowane bilety lotnicze. W końcu mogłem wylecieć. Samolot był przepełniony, a ja mogłem wziąć tylko niewielki bagaż.
- Co ojciec pomyślał lądując na Kubie?
- Kiedy opuściliśmy lotnisko i zobaczyłem ulice, miałem wrażenie, że odbywam podróż w czasie – do lat siedemdziesiątych w Polsce. Widzi się bowiem malucha, amerykańskie auta, łady. O ile w Meksyku trzeba być przygotowanym na cztery pory roku, zwłaszcza podczas tamtejszej zimy – tak na Kubie jest raczej gorąco. Przez pierwsze dni pobytu musiałem przejść kwarantannę. Zostałem skierowany do klasztoru sióstr Marii Niepokalanej, blisko najbardziej znanej promenady na Kubie. Przez ten czas samotności miałem więc piękny widok na morze i na starą Hawanę. Jeśli mówię o starej Hawanie, to chodzi mi o Hawanę historyczną z piękną zabudową pokolonialną.
- Jak żyją ludzie w kraju, który nadal jest komunistyczny?
- Starają się wiązać koniec z końcem. Ich życie związane jest nieustannie ze staniem w kolejkach, gdzie spędzają pół swojego życia licząc, że kupią podstawowe produkty.
- Ile zarabia przeciętny Kubańczyk?
- To 2 - 2,5 tys. peso. Tam istnieją jednak różne przeliczniki. Jest przelicznik państwowy, który daje za 1 dolara 25 peso, ale taki „uliczny” przelicznik wymiany walut, wynosi 250 peso za 1 dolara. Kubańczycy żyją więc za ok. 8,5 dolara miesięcznie. Lekarz zarabia między 5 a 6 tys. peso. Kiedy wyjeżdżałem przelicznik dawał mi 40 dolarów zarobku. Teraz inflacja sprawia, że to będzie ok. 25 dolarów.
- To jak oni żyją?
- Trzeba wiązać koniec z końcem. Wielu ludzi ma rodziny w Stanach Zjednoczonych, które pomagają tym, którzy są w kraju. Nie ukrywajmy, w komunie się po prostu kradnie. Ale nie chodzi tutaj o kradzieże na turystach. Władza przy tego typu przestępstwach jest bowiem bardzo restrykcyjna i ostro karze tych, którzy dopuszczają się takich czynów. Ewentualnie można być „okradzionym” na cenach. Kiedy Kubańczyk widzi turystę podaje cenę towaru, która jest 10-20 razy wyższa niż w rzeczywistości. To jest często mój problem, bo ludzie przecież nie wiedza, że nie jestem turystą tylko tam mieszkam i dzielę ich los. Nie warto się też targować, bo oni nie zejdą z ceny. Wyjechałem z Kuby na trzy miesiące i nie wiem jakie ceny – przy tej inflacji - mnie zastaną, bo w ciągu trzech miesięcy z pewnością wszystko obróciło się do góry nogami.
- A jak wygląda indoktrynacja prowadzona przez komunistyczna władzę? Czy Kubańczycy jeszcze się buntują?
- Dwa lata temu zbuntowali się. Protesty były na terenie całego kraju. Skończyło się to karami więzienia dla wielu ludzi. Młodzi, często 17-letni dostali kary po 25 lat więzienia. Teraz też od czasu do czasu słyszy się – zwłaszcza jak brakowało wody – że zdarzały się doraźne protesty, ale aparat władzy jest tak silny i tak dobrze zorganizowany, że ludzie wolą uciec z tego kraju niż protestować na ulicy.
- Czy łatwo jest opuścić na stałe Kubę?
- Teraz są możliwości, bo zmienia się prawo i można np. dołączyć - w ramach łączenia rodzin – do kogoś, ko już tam mieszka, ale pod warunkiem, że jest zapewnione ubezpieczenie i sfinansowany cały pobyt. Ale jest też inna metoda – wyjazd do kraju zaprzyjaźnionego, czyli Nikaragui. Mówi się, że Kubańczycy jadą oglądać tam wulkany, których nie ma w ich ojczyźnie. W rzeczywistości pokonują drogę przez wulkany w Nikaragui, przez Kostarykę, Meksyk i trafiają do Stanów Zjednoczonych. To są tysiące kilometrów. Część pokonuje się pieszo, ale oczywiście kiedy zapłaci się jest i dowóz. Na Kubie hasło „wulkanizm” jest jednoznaczne. Ostatnią odsłoną - już desperacką - opuszczenia kraju jest tratwa, która przynosi śmierć wielu ludziom.
Kubańczycy mimo wszystko są raczej pogodnymi ludźmi i często żartują z tej sytuacji. Być może dzieje się tak dlatego, że w innym przypadku można byłoby oszaleć.
- Jak postrzegani są misjonarze katoliccy w kraju, w którym panuje „dobrobyt i równość społeczna”?
- Państwo oczywiście nie pokazuje w jakich warunkach żyją ludzie, że jest bieda, że ciężko jest o podstawowe produkty. Z drugiej strony tolerują naszą działalność. Ja akurat współpracuję z siostrami, które prowadza żłobki z rozszerzoną działalnością, bo prowadzona jest tam działalność kulturalna, sportowa, czy kursy rękodzieła. Prowadzone są też jadłodajnie, gdzie 2-3 razy w tygodniu wydają biednym obiad, zwłaszcza dla starszych ludzi. Kto jest na siłach przychodzi, a kto nie, jest mu dowożony posiłek do miejsca zamieszkania. Potrzebujących trzeba weryfikować, bo wszystkim nie jesteśmy w stanie pomóc.
- Jakie są główne cechy Kubańczyków?
- Są mimo wszystko pogodni, żartobliwi, ale z drugiej strony zamknięci i podejrzliwi, co wynika z tego, co ich spotyka. Wcześniej tacy nie byli. Między ludzi wnikają bowiem donosiciele władzy. My, duchowieństwo także musimy się pilnować. M.in. głosząc kazania nie wolno nam mówić o wolności.
- Czy myśli ojciec, że jest szansa na to, żeby Kuba kiedyś zrzuciła to jarzmo, czy raczej ci bardziej buntowniczy i przedsiębiorczy obywatele wyjadą i zostaną tylko ci, którym jest już to obojętne?
- Może tak to wyglądać. Po pandemii bowiem to się jeszcze bardziej zaostrzyło i w ostatnim czasie bardzo dużo ludzi wyjechało. To dla nas również jest wielki problem, bo mamy swoich ludzi przy parafii, których przygotowuje się do pewnych zadań, czy katechezy, a oni nagle wyjeżdżają i od początku trzeba rozpoczynać zadanie szukanie ludzi. To smutne, bo kraj jest rzeczywiście bardzo piękny i życie tam mogłoby być równie piękne. Bardzo chętnie przyjeżdżają tutaj przecież turyści, żeby zobaczyć miasta, ale przede wszystkim cieszyć się przepięknymi plażami. Jest tutaj m.in. bardzo dużo turystów rosyjskich i kanadyjskich. Oficjalnie podaje się, że Kuba ma 11 mln mieszkańców, a w rzeczywistości jest dużo, dużo mniej.
- Czy Kubańczycy chętnie zakładają rodziny?
- Jest to bardzo ciężkie. Instytucja rodziny czy małżeństwa, to rzadkość. Ludzie najczęściej się po prostu „schodzą”. Dziewczyny w bardzo młodym wieku, nawet 15 lat mają już dzieci, i jak mają szczęście to są żonami. Często jest tak, że kobiety mają kilkoro dzieci i każde z nich ma innego ojca. To smutne i dość powszechne. Instytucja małżeństwa mniej więcej od czterdziestu lat przestała być popularna, naturalna. Naszym zadaniem duszpasterskim jest więc to zmieniać i to się udaje. Do tej pory nie dałem ślubu młodej kobiecie i młodemu mężczyźnie, którzy nie mieli dzieci. Przez dwa lata udzieliłem dwóch ślubów kościelnych, w tym osobom, które miały ślub cywilny zawarty czterdzieści lat temu, a ich dorosłe dzieci są lekarzami w USA. To wynika z lat zaniedbań, z niekonsekwencji w wychowaniu dzieci. Wszystko jest w strzępach. Trzeba mieć dużą cierpliwość, żeby to poskładać w całość.
Na Kubie istnieje religia santeria – połączenie wiary w świętych katolickich z wiarą w bogów afrykańskich przywiezionych przez niewolników z Afryki. Wyznawcy tej religii mają swoje ubrania, ozdoby. Żeby stać się członkiem tej wspólnoty należy zostać ochrzczonym w kościele katolickim. Kiedy widzimy, że motywacja rodziców, którzy chcą ochrzcić dziecko wynika z tego, to zaczynamy rozmowę na ten temat, uświadamianie.
Z kolei pogrzeb na Kubie odbywa się bez księdza i następuje niemal zaraz po śmierci człowieka – w ciągu 24 godzin. Ciało zmarłego jest kremowane, a potem odprawiana jest tzw. Nowenna, czyli przez dziewięć dni rodzina spotyka się w domach i modli się za zmarłego.
- Dziękuję za rozmowę.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Jest takie powiedzenie : " jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie".........
w całości: Nad Kubą ukazała się Wielka D--a - nie mogli pojąć, o co chodzi, dlaczego nagle Wielka D--a nad Kubą. Fidel w końcu zawezwał zaufanego zakonnika i pyta, co ma znaczyć ta Wielka D--a nad Kubą. - Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie... - odpowiada ksiądz w zadumie.
Jak wątek humorystyczny to też coś dorzucę :)
No cóż ktoś chciał się pod artykułem popisać poczuciem humoru wrzucając dowcipy z kategorii tematycznych jakie prezentują ostatnio artyści kabaretowi w Polsce czyli jak nie mówimy o rządzących i wyśmiewamy ich patrz PiS to wrzucamy dowcipy z tematyką chrześcijan, tylko wielu chrześcijan praktykujących swą wiarę wcale to nie bawi i tu się kłania kultura osobista i empatia I gdyby te cechy można by kupić to na pewno by co niektórzy mogliby się w nie zaopatrzyć żeby nie mówić I pisać bzdur .
Jak dotąd największą kulturą osobistą popisał się kler! :))))))))) To dopiero są tuzy kultury! :)))))
Nie haraj w miejscach publicznych, mr Tfu. Możesz natrafić na kogoś równie nieokrzesanego jak. I po Ci to? Odnieś się do treści wywiadu, a fobie i uprzedzenia zanieś do doktora. Tu się nie podkręcaj, bo kolejki długie. Pooddychyja głęboko. Spokojnie. To tylko misjonarz...
Panie TFU wszystkich oceniać negatywnie po czynie jakimś lub wypowiedzi patrz duchowni to niesprawiedliwa ocena jakbyś wszystkich ludzi oceniał jedną miarą, a jeśli chodzi o kulturę to już cecha niezależna od wykształcenia ponieważ nie zawsze wyższe wykształcenie świadczy o czyjeś empatii I kulturze osobistej.
Kiedy robię sobie jaja z chrześcijan, to nie robię tego po to, żeby ich bawić, tylko żeby ich dobić.
Panie ksiądz, jak będę ciekaw Kuby, to się tam wybiorę osobiście, a pana panie ksiądz opinie mam gdzieś. Zbyt wielu pana kolegów "po fachu" panie ksiądz wygłaszało już różne opinie, z których większość okazała się gówno wartymi opiniami z dupy.