Rocznica Rzezi Wołyńskiej. Wołanie  o prawdę, nie o zemstę

Nowiny Nyskie
11/07/2024 11:26

Rzeź Wołyńska, makabryczna zbrodnia ludobójstwa dokonana przez Ukraińców na Polakach mieszkających na Kresach, rozpoczęła się w lutym 1943 r. - Pół miliona Polaków ofiar ludobójstwa nacjonalistów ukraińskich w latach 1939-1947 na Wołyniu, Kresach, i Bieszczadach domaga się oddania im czci, takiej samej jaką oddaje się ofiarom ludobójstwa niemieckich faszystów! - mówi Janina Johnson z Nysy, która jako dziecko uciekała przed banderowcami.  

Okrucieństwo nie do opisania!
Rzeź wołyńska  rozpoczęła się od akcji nacjonalistów ukraińskich, ale  włączali się do niej masowo zwykli ukraińscy mieszkańcy, w brutalny sposób mordując polskich sąsiadów i paląc całe wsie.

- To nie były działania wyzwoleńcze Ukrainy, do których teraz sprowadza się rzeź wołyńską. To były bandyckie działania powodowane zawiścią Ukraińców, bo  Polacy byli bardziej zaradni, mieli zadbane gospodarstwa. Ukraińcy chcieli je przejąć i posunęli się do strasznych mordów - mówi pani Janina Johnson. 

Najwięcej mordów odbywało się w niedziele. Ukraińcy wykorzystywali fakt, że ludność polska gromadziła się podczas mszy św. w kościołach, co stanowiło doskonały cel dla zbrodniarzy. Polacy przed śmiercią byli torturowani w okrutny sposób. Ludzi przecinano na pół piłą do drewna, wyłupywano oczy, palono żywcem, obcinano kończyny. Znęcano się nawet nad dziećmi: przybijano żywcem do drzew, rozbijano - trzymając za nogi, uderzając główkami o ściany. Kobietom ciężarnym rozcinano na żywo brzuchy i wyszarpywano nienarodzone dzieci.  
Pod hasłem ,,Śmierć Lachom" zginęło kilkaset tysięcy Polaków. Niektóre miejscowości zostały zrównane z ziemią, a ich mieszkańcy wymordowani do ostatniego człowieka. Te straszne działania banderowcy (członkowie band Stepana Bandery) prowadzili na całej Ukrainie, ale ich szczególne apogeum rozegrało się na Wołyniu.
Pani Janina Johnson, która jako dziecko widziała te okropieństwa rzezi Wołyńskiej, dba żeby pamięć o ludobójstwie na Polakach nie zginęła. Wspierana przez męża (niestety dziś już nieżyjącego) z grupą nyskich Kresowian, którym banderowcy zamordowali bliskich upamiętnili ofiary tego ludobójstwa także w naszym mieście. Dzięki nim kilka lat temu na dzwonnicy przy bazylice zawisła tablica, a  cmentarzu przy ul. Szczecińskiej w Nysie, pod Krzyżem przy kościele św. Jana powstała symboliczna mogiła.


- Miałam 8 lat jak się to wszystko zaczęło. Dziecko, które coś bardzo przeżywa - czy w radości czy strachu, mocno to zapamiętuje. Więc ja też bardzo dużo zapamiętałam. Mając 14 lat napisałam wiersz o tym co się tam działo. 


Rodzina pani Janiny mieszkała w Hucie Myckiej. - To była w całości polska wieś. Na Wołyniu były wioski polskie, a obok same ukraińskie. Miasta były bardziej wymieszane. 

O napaściach na polskie wsie słyszało się już w 1942 r., ale nasilenie nastąpiło w 1943 roku. - "Bublowcy" i "banderowcy" masowo mordowali Polaków. Tam kilka osób, gdzieś kilka rodzin lub całą wieś. Dorośli starali się nas dzieci chronić, ich rozmowy cichły kiedy się zbliżaliśmy. Nakazywano nam trzymać się domu i uciekać do środka, kiedy zbliżał się ktoś obcy. Strach dorosłych udzielał się nam. Znikły wesołe zabawy. Każde głośne szczekanie psa stawiało wszystkich na nogi. Wyznaczano nocne warty. Potem także w dzień pełniono dyżury. Zaczęły się alarmy. Kiedy słychać było nawoływania Ukraińców i widzieliśmy łuny pożarów sąsiednich wsi, wtedy cała nasza rodzina uciekała do lasu. Pamiętam te okropne noce, strach dławiący gardło i zimno paraliżujące całe ciało. Ale trzeba było iść cichutko. Gdy łuny przybladły a krzyki cichły, wracaliśmy o świcie do zimnego domu. Takich ucieczek było wiele. Nie życzę takich "wycieczek" nikomu - wspomina Janina Johnson.      

Strach, trupy, ogień...
Ojciec pani Janiny był leśniczym. Mama wychowywała 11. dzieci. - Wszystkie jeszcze były małe, drobne. Rodzice strasznie nas kochali i zawsze nas starali się chronić. Pamiętam, kiedy strasznie się zdenerwowali, kiedy w czasie ucieczki do lasu okazało się, że brakuje jednej z sióstr: 6-letniej Mili.
Zaczęli szukać, bo myśleli że wypadła z sań. Bali się, że zamarznie na mrozie.  W koncu zdecydowali, że wracamy. W domu zapalono lampę. Siostrzyczki nie było widać. Modliliśmy się przez łzy, prosząc Boga żeby się znalazła. pewnym momencie jedna z sióstr wyciągnęła spod łóżka pierzynę, a w niej śpiącą Milę.  Po obudzeniu powiedziała: "Nie lubię lasu, bo tam jest zimno i mokro. Wolę dom." Celowo zsunęła z sań i wróciła do domu. Tato zdenerwował się: "Mogli cię zabić!" Mila na to: "Dzieci zabijać nie wolno". Och, jakże się myliła! Banderowcy dopuszczali się przecież niewyobrażalnych okrucieństw także wobec tych niewinnych istot. Ukraińcy wycinali w pień dzieci, starców i tych, którzy usiłowali bronić swoje rodziny. Mordowali nas tylko dlatego, że byliśmy Polakami! Rabowali nasz mienie i palili doszczętnie polskie wsie, osady i miasteczka - mówi pani Janina. 

Kiedy napady ukrańskich morderców nasilały się mieszkańcy Huty Mydzkiej musieli uciekać do sąsiedniej, większej wioski - Huty Stepańskiej, gdzie działała polska samoobrona. - Rodzice pospiesznie pakowali jakieś rzeczy na wóz. Strach udzielił się dzieciom. Starsze płakały. W domu pozostał tylko mały kotek. Nie chciał z nami jechać, uciekł i usiadł na progu. Mama powiedziała, że będzie na nas czekał i powita nas, kiedy wrócimy. Nie wróciliśmy! Ukraińcy wszystko zrabowali a wieś puścili z dymem. Teraz nawet nie ma jej na mapach. 
W Hucie Stepańskiej też panował strach. Dzieci czasem zapominały o nich w czasie zabaw. Strach jednak jednak brutalnie dawał o sobie znać.
- Była tam w Hucie Stepańskiej piękna świetlica: dużo okien i jasna, nowa podłoga. Lubiłam zaglądać do środka, stojąc na podmurówce. Kiedyś też tam pobiegłam. Zajrzałam i... ku swojemu przerażeniu zobaczyłam na tej pięknej podłodze pełno trupów. Okaleczonych i zmasakrowanych. Przerażona krzyknęłam przeraźliwie i zemdlałam, spadając z gzymsu. Dobrze, ze w pobliżu była moja starsza siostra, która zaniosła mnie do domu. Po tym zdarzeniu zabroniono dzieciom chodzić w to miejsce, ale niemal codziennie braliśmy udział w pogrzebach. Ciała Polaków zwożono z pobliskich okolic. Potem chowano ich tylko w zbiorowych mogiłach, bo było ich tak dużo. 

Uciekli przed śmiercią do Niemiec
W lipcu 1943 r. banderowcy szczególnie strasznie mordowali Polaków. Wtedy też były tzw. krwawe niedziele. - Napadali we wszystkich kościołach równocześnie i mordowali Polaków zgromadzonych na mszach św. Wszystkich, łącznie z kapłanem! To były zwykłe bandy, żadne wojsko. Niech teraz nie mówią, że to była armia wyzwoleńcza. Ukraińcy potem dorobili ideologię do swoich okrucieństw, że niby walczyli o wyzwolenie Ukrainy. To byli cywile, uzbrojeni w siekiery, kosy, młoty. Nieliczni mieli broń. Opracowali 362 metody torturowania i znęcania się nad swoimi ofiarami. I to tak straszne, że to nawet nie można nazwać ich zezwierzęceniem. Bo zwierzęta nigdy nie szarpią ciał ofiar z wyrachowania, a jedynie z głodu. To co Ukraińcy robili z polskimi ofiarami jest nie do opisania! To nie była armia. Armia walczy z armią na froncie. Banderowcy nigdy nie walczyli na froncie! - mówi zdecydowanie nysanka.
Bandy Ukraińców zaczęły przedzierać się do Huty Stepańskiej. O ich obecności świadczyły łuny ognia, płacz  i jęk torturowanych oraz zabijanych ludzi.       
- Nasza rodzina schowała się w wysokim zbożu. Kule świszczały nad nami, słyszeliśmy krzyki bandytów: "Bij Lacha!" oraz wołanie o pomoc mordowanych ludzi. Leżeliśmy cicho, przyciśnięci do ziemi. Głodni, spragnieni, nie prosiliśmy o nic. Nawet najmłodsze dzieci wiedziały, że trzeba być cichutko. Wyszliśmy, kiedy wszystko się uciszyło. To, co zobaczyliśmy nie da się opisać: wszędzie okaleczone trupy - w rowach,na drodze,  w stawie przy domu. Nasze gospodarstwo, tak jak i innych było doszczętnie splądrowane - wspomina nysanka.   

Ojciec pani Janiny z innymi dorosłymi mieszkańcami wsi zajęli się ich pochówkiem. Potem wszyscy zebrali się na palcu wokół kościoła, aby linia obrony była mniejsza. Znów bandyci natarli i znów ich wyzwiska i przekleństwa przeplatały się z jękiem mordowanych i konających Polaków. Po krótkiej przerwie zdołano tylko zebrać ofiary. Już nie chowano, ale zakopywano w rowach. Nastąpiło trzecie natarcie. Wtedy Polacy zdecydowali, że trzeba uciekać. 
- Cud boski sprawił, że w nocy i nad ranem ziemię okrążyła tak gęsta mgła, że na krok nie było nic widać. W tej mgle moim rodzicom i innym sąsiadom udało się zorganizować ucieczkę. Prowiant załadowano na wozy. Przodem szła grupa mężczyzn zdolnych do walki, reszta obok wozów. Części uciekinierom udało się przedrzeć przez linię banderowców i dotrzeć do stacji kolejowej Grabina. Tam stacjonowali Niemcy. Odparli atakujących Ukraińców. Na drugi dzień załadowali nas do towarowych wagonów i wywieźli na roboty do Niemiec. 

Janina z braćmi, siostrami i rodzicami trafili do obozu we Wrocławiu, gdzie każdego dnia - niczym zwierzęta na targu - byli wystawiani na stadionie. Bauerzy przez kilka dni wybierali sobie zdrowych Polaków do pracy, ale rodziny z jedenaściorgiem dzieci nikt nie chciał. Ulitował się nad nimi ekonom z folwarku rolnego. Tłumaczył potem właścicielowi, że co roku siła robocza będzie się zwiększać, bo dzieci są zdrowe i szybko dorastają. 
Wszyscy musieli ciężko pracować. Kilkuletnia Janina zamiatała podwórze i jeździła dwukółką zaprzężoną w osła po mleko do oddalonego o 2 km folwarku, bawiła dzieci córki niemieckich nadzorców, przebierała warzywa, wytrząsała mak itd.
Kiedy przyszedł front, w czasie największych walk Niemcy zamknęli polską rodzinę  w piwnicy. Trzy dni siedzieli w zimnie i głodzie. Dopiero jakieś litościwe Niemki zareagowały na ich wołania o pomoc.              
Potem była ewakuacja Niemców wraz z polskimi niewolnikami do drugiego majątku - do Kamiennej Góry. Tam zastał ich koniec wojny. 
Rodzina pani Janiny zapakowała się na traktor. Skierowała się na wschód, na Wołyń. Rosjanie oszukali ich, że mogą tam wrócić. Nie chcieli bowiem mieć świadków grabieży majątku. 
W Grodkowie Polaków usłyszeli od radzieckich żołnierzy: "Wołyń już nie wasz!" Zagoniono ich na plac, zabrano traktor. Ukrainiec w rosyjskim mundurze  wyrzucił im jedzenie i podeptał. Oficer - Rosjanin zobaczywszy to zdenerwował się, kazał go aresztować, rzekomo żeby go zabić. Rodzinie podarowano stary wózek dla dzieci i trochę prowiantu. Tak wyposażeni, ruszyli w drogę i dotarli do Nysy. Byli tu jednymi z pierwszych Polaków.

Pomniki stawia się tylko oprawcom?
Te straszne wspomnienia sprzed 70 lat wciąż odżywają i bardzo bolą. Zwłaszcza dlatego, że polskie władze nie dbają o pamięć o pół milionie ofiar ludobójstwa na naszych rodakach na Wschodzie.       
- W Polsce nie ma pomnika upamiętniającego ofiary Rzezi Wołyńskiej i innych ofiar ukraińskich banderowców. To nie jest szukanie zemsty, ale prawdy! Trzeba o tym mówić. Dobrze, ze chociaż 203 rok z inicjatywy IPN-u ma być rokiem pamięci o Krwawej Rzezi Wołyńskiej - mówi pani Janina. 
Nysanka z grupą mieszkańców wystąpiła przed laty do nyskich władz o nazwanie jednej z ulic w Nysie imieniem "Wołyńska." Mimo akceptacji nadal nie ma takiej nazwy. Ich marzeniem jest też uczczenie ofiar ludobójstwa na polskich Kresach tablicą umieszczoną na nyskim pomniku Patriotów Polskich. 
Bolesne jest to, że kiedy my Polacy nie dopominamy się o pamięć naszych rodaków pomordowanych przez banderowców, to na Ukrainie żyje mit Stepana Bandery - twórcy banderowskich band. Prezydent Wiktor Juszczenko wyniósł go do roli Bohatera Ukrainy. Teraz stawia mu się pomniki, choć Bandera powinien być potępiony tak samo jak Hitler i Stalin.      

 Danuta Wąsowicz-Hołota

Źródło: Nowiny Nyskie 2023 Aktualizacja: 12/07/2024 09:11

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Heniek - niezalogowany 2024-07-11 13:53:45

    Umowa

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Wróć do